Żyjemy w epoce cyfrowej. Rozwój technologii przyspieszył dzięki (czy przez) pandemię koronawirusa. Ludzie byli zmuszani do zostawania w domach, przenoszenia swojego życia zawodowego, towarzyskiego, prywatnego do sieci. Część z nich już tam została, mimo zniesienia stanu epidemii. Dorośli próbują nadążać za szybki zmianami technologicznymi, a nastolatkowie i dzieci są pierwszym pokoleniem, które urodziło się i dorasta w wirtualnym świecie. Wielu z nich ogląda YouTube'a, korzysta z Instagrama aby śledzić swoich idoli, blogerów lifestylowych. Młodzi marzą, żeby być tacy, jak osoby, które obserwują w Internecie, chcą dostawać darmowe produkty, testować je, być sławnym/sławną. Jaka jednak wiążę się z tym cena? Z pewnością bardzo wysoka.
Wszystkie nowinki techniczne niosą za sobą szanse, ale także liczne zagrożenia. Internet można wykorzystywać w słusznych celach - do nauki, dzielenia się własnymi pasjami, znajdowania nowych znajomych i przyjaciół. Gdyby nie rozwój technologii, nie byłoby miejsc, z których my, książkoholicy, korzystamy praktycznie codziennie, a więc Bookstagrama, BookTube'a czy chociażby tego portalu książkowego. Cel i zamiary jednak zależne są od człowieka, jego zdrowego rozsądku. Analogicznie do istnienia ciekawych miejsc promujących czytelnictwo i szeroko pojętą kulturę istnieją również inne, mniej przyjemne, w których publikowane są treści niezwykle prywatne, ale też nielegalne - transmitowane życie codzienne, patostreamerzy i ich live'y oglądane ze szczególnym zainteresowaniem przez dzieci, darkweb i czarny rynek. Żyjemy w epoce, gdzie normalne staje się transmitowanie porodów (serio, był taki live na YT, wystarczy wpisać hasło w wyszukiwarkę).
Delphine de Vigan zarysowuje niejako historię tych zjawisk. Według niej to wszystko zaczęło się od Big Brothera. Potem pojawiły się randki w ciemno i inne reality show, które przyciągały przed ekrany telewizorów setki, tysiące, miliony widzów, generując przy tym niebagatelne zyski dla producentów. Stworzono nową elitę; popularni stali się ludzie, którzy po prostu zaczęli pokazywać swoje życie, rezygnując z jakiejkolwiek prywatności. Pojęcie to stało się w zasadzie płynne, z roku na rok jego zakres malał. Zniknęło poczucie intymności, zatarły się twarde dotąd granice.
"Wierzyli, że Big Brother wcieli się w jakąś zewnętrzną totalitarną i autorytarną siłę, przeciwko której trzeba będzie powstać. Big Brother nie musiał się jednak narzucać. Przyjęto go z otwartymi ramionami i sercami wygłodniałych lajków, a człowiek zgodził się zostać własnym katem".
Autorka porusza w "Instadzieciach" tematy, które powinny być na czasie, a z jakiegoś powodu nie są. To znaczy ten powód jest wszem i wobec znany. To pieniądze, po prostu. W książce mowa jest o dramacie z jednej strony dzieci, które wykorzystywane są przez matkę do produkowania filmów i zarabiania na całą rodzinę. Z drugiej strony cierpi też sama prowodyrka, czyli matka, ale jest to z jej strony nieuświadomione. Obok dochodzi też kwestia milionów odbiorców treści rodziny, czyli w przeważającej części dzieci, które oglądając swoich rówieśników żyjących bardzo bogato, same marzą o takim samym losie. W ich głowach już od dzieciństwa powstają fałszywe ideały i złudne porównania, budzi się chorobliwa zazdrość. Programowani są na bezmyślnych konsumentów będących częścią toksycznego kapitalizmu i rozbuchanego konsumpcjonizmu. Bo skoro ich idole, kilkuletnie gwiazdy, pojechali w poprzedni weekend do nowo otwartego parku rozrywki, to one też muszą zmusić do tego rodziców. Zmusić, zaszantażować, zagrać na emocjach - cokolwiek, byleby chociaż na chwilę zakosztować życia dzieci-gwiazd.
"Punktem centralnym wszystkich scenariuszy jest konsumpcja. Kupowanie, rozpakowywanie, jedzenie - to główne zajęcia dzieci".
Matki wrzucające do Internetu relację fotograficzną z każdego dnia, tygodnia, miesiąca życia dziecka nie zdają sobie tak naprawdę sprawy z tego, że zabierają swoim pociechom poczucie godności, okradają z prawa do prywatności. W sieci ślady takich zachowań pozostaną na zawsze. Pedofilia to przecież jakieś odległe zjawisko, prawda? Otóż niekoniecznie. Wykorzystane może zostać każde zdjęcie, na którym niepełnoletni jest bieliźnie, pieluszce czy stroju kąpielowym. Poza tym to niemoralne wrzucać takie treści, bo dziecko może nie życzyć sobie pokazywać własnego ciała obcym ludziom w Internecie. A to wszystko w imię czego? Fałszywej troski i pokazania, jaką ktoś nie jest supermatką. Pięciolatek jest przecież nieświadomy. Wzbudzenie tej świadomości powinno być głównym celem rodziców.
"Wystarczyło spojrzeć na platformy umożliwiające dzielenie się materiałami, żeby stwierdzić, iż pojęcie intymności, ogólnie rzecz biorąc, głęboko ewoluowało. Granice między tym, co wewnątrz, i tym, co zewnątrz, zniknęły już dawno temu (...). W Anglii rodzice podzielili się z fanami relacją zmarłego kilka dni wcześniej syna".
Co warto zaznaczyć, lifestylowy content nie musi być zły. Oczywiście, że można prowadzić profil z głową. Trzeba tylko krytycznie myśleć, czy to, co się pokazuje, nie wpłynie negatywnie na odbiorcę, nie będzie propagowało złych wzorców, nie zagrozi naszemu bezpieczeństwu. Trzeba pamiętać, że nie wolno wrzucać na media informacji, gdzie się jest w danej chwili. Może to trafić do szerokiego grona. Jesteś w galerii sztuki i chcesz się tym podzielić? To świetnie, napisz o tym, kiedy wrócisz do domu. Ot, proste jak drut...
Z tworzeniem takich treści mogą się jednak wiązać liczne zagrożenia. Kolejnym z nich jest propagowanie stereotypów. Matka Sammy'ego i Kimmy nie pytała dzieci, czy podoba im się ich wizerunek, który zresztą sama wykreowała. Melanie bowiem wypierała z głowy myśl, że chłopcu może nie podobać się kolor niebieski, a dziewczynce różowy. Wolała siłą wkładać na Kimmy sukienki, których ta nie cierpiała, a Sammy'ego zmuszać do nagrania kolejnego unboxingu paczki wysłanej przez firmę partnerską. Sama Melanie też promowała swoją kreacją wizerunek matki-kury domowej, matki troskliwej i opiekuńczej. Nosiła różowe ubrania, jedwabie, nie pokazywała się bez makijażu. To wszystko sprawia, że odbiorcy kreowali wewnątrz siebie złudne wizje świata, który tak naprawdę nie istnieje, podtrzymywali toksyczne stereotypy.
Ludzie zwyczajnie nie potrafią poruszać się w Internecie, nie znają podstawowych zasad, a wizja zdobycia sławy skutecznie skłania do wyrzeczeń i kłamstw. Technologia rozwija się za szybko, co rusz pojawiają się nowe aplikacje, platformy, strony, fora. System edukacji, szkoła, a przede wszystkim dorośli, zarówno rodzice jak i nauczyciele, nie nadążają za kolejnymi ewolucyjnymi odkryciami i nowinkami. Nie ma kto uczyć o bezpiecznym korzystaniu z rzeczy, które powstały miesiąc czy nawet rok temu. Sam system edukacyjny to przykry relikt przeszłości oparty na dawno przestarzałym systemie pruskim, mającym "wyprodukować" ludzi gotowych do pracy w fabrykach. On zwyczajnie szkodzi, bo nie rozwija umiejętności samodzielnego, krytycznego myślenia. W szkole uczy się o historii, a nie teraźniejszości, na którą składa się już np. technologia VR czy sztuczna inteligencja.
Podobnie jest z prawem. Mimo że pojawiają się nowe zjawiska, ledwo co zinterpretowano pojęcie cyberprzemocy, które dla mnie, młodej osoby, brzmi, jakby nazwę wymyślił boomer kompletnie nieznający się na współczesnych realiach. Reguluje się kwestie dzieci pracujących jako piosenkarze, modele itd., ale w zerowy sposób uregulowana jest sytuacja nastoletnich YouTuberów, którzy pracują na całą rodzinę, a dochód w całości idzie na konto rodziców. Często okazuje się, że działa to analogicznie do pieniędzy z komunii. Matka pozwala potrzymać, ale po chwili zabiera. Istnieje ogromna luka prawna w tym zakresie. YouTuber, influenser to przecież nie zawód, prawda? A to przecież dzieci, nie ich rodzice, będą być może odczuwać skutki psychiczne tego, że byli eksploatowani w dzieciństwie przez opiekunów. Ale w ostatecznym rozrachunku co znaczą te wszystkie tysiące czy miliony w obliczu utraconej młodości?
"Zasady są ustalone w przypadku nieletnich modeli, aktorów, piosenkarzy, ponieważ ich działalność traktowana jest jak praca (...). W przypadku młody youtuberów nie ma żadnych ustaleń (...). Na chwilę obecną ich działalność jest traktowana jak prywatna rozrywka i nie podlega żadnym regulacjom".
Co chyba najbardziej oddziałuje na czytelnika, to że matka nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ogromną krzywdę robiła Sammy'emu i Kimmi. Do ostatnich stron wierzyła, że postąpiła dobrze, że była troskliwa i opiekuńcza. Nie docierała do niej myśl, że wychowała dzieci do życia w świecie wirtualnym, a zupełnie nie przygotowała do zderzenia z zimnym, rzeczywistym światem. Wrzucała na swoje profile informacje, gdzie znajdowała się w danej chwili, udostępniała adres zamieszkania i jednocześnie smiała nazywać się nadopiekuńczą matką. To jej zachowanie jednak trochę blednie w obliczu tego, że sama została pochłonięta przez wirtualny świat do reszty. Wyłączyła trzeźwe myślenie, uzależniła samopoczucie od pozytywnych komentarzy. Z jednej strony czytelnik wie, że Melanie jest złą matką, ale z drugiej w jakiś dziwny sposób jej współczuje, bo jest w końcu ofiarą. Ofiarą samej siebie.
"Dzięki temu pomysłowi abonenci mogli spędzać całe dnie ze swoimi ulubionymi celebrytami. W tym obiecującym sektorze Melanie odnosi ogrmny sukces. Trzeba przyznać, że daje z siebie wszystko. Zabiera fanów ze sobą wszędzie i obiecuje niczego przed nimi nie ukrywać: spotkania u lekarza, wizyty u fryzjera, lunchu z koleżanką vlogerką albo influencerką, wszystko jest d z i e l o n e. Bardziej niż kiedykolwiek d z i e l e n i e stanowi sens jej życia".
Książka de Vigan jest niejako wizjonerska, bo opowiada o przyszłości. Żyjemy w świecie, w którym da się jeszcze nadrobić walkę z zagrożeniami związanymi z korzystaniem z Internetu. Jest on jeszcze, co by nie mówić, raczkujący. W "Instadzieciach" pojawia się część, której akcja dzieje się w 2031 roku. Bardzo dobrze obrazuje konsekwencje zachowań bohaterów, które także my, współcześni ludzi, propagujemy. Pod względem psychicznym bohaterowie, teraz już dorośli, są w rozsypce. Wydaje im się, że ktoś ich obserwuje, łatwo wpadają w paranoidalne myślenie. Przeczytanie tej książki daje naprawdę wiele do myślenia i skłania do refleksji. Czy na pewno chcemy dotrzeć do etapu, przed którym Vigan przestrzega?
"Gwiżdże na pieniądze. Ma ich już wystarczająco dużo. Chce, żeby uznano jej krzywdę. Skradzione dzieciństwo".
W książce opisywany jest syndrom, który na razie dotyczy małej ilości osób, ale w przyszłości może zastąpić swoją powszechnością nawet choroby cywilizacyjne. Mowa mianowicie o syndromie Truman Show. Polega on na tym, że dotkniętemu nim człowiekowi wydaje się, że ktoś go obserwuje, filmuje i transmituje jego życie do Internetu. Prowadzi to do paranoidalnych zachowań, izolacji, wyłączenia z życia publicznego.
Zakończyć chciałbym nietypowo jak na mnie, bo cytatem z książki "Dziewczyna, kobieta, inna" Bernardine Evaristo:
"w dzisiejszych czasach ludzie muszą dzielić się ze światem wszystkim, od posiłków po wyjścia ze znajomymi i półnagim selfie w lustrze
granice między publicznym a prywatnym się zacierają
Carole uważa to za coś fascynującego i wstrętnego zarazem, ostatnio czytała, że pewnego dnia wszyscy będą mieć nanoelektroniczne sieci połączeń zintegrowane ze ścieżkami neuronowymi w mózgu, wczepione na poziomie komórkowym miesiąc po poczęciu, będą się same naprawiać i rozrastać
wszyscy staniemy się cyborgami zaprogramowanymi do działania w sposób społecznie akceptowalny, koniec z animalistycznymi odruchami, których nie da się tak łatwo kontrolować".