Ross MacDonald godnie przejął pałeczkę czołowego twórcy czarnego kryminału od Dashiella Hammetta i Raymonda Chandlera, chociaż jego styl jest zupełnie inny od poprzedników. Jego bohaterem jest prywatny detektyw, Lew Archer z Los Angeles, tej Mekki czarnego kryminału.
W tym tomie Archer udaje się do kurortu nadmorskiego – Montevisty – miasta pełnego zamożnych ludzi. Zatrudnia go młody bogacz, Peter Jameson, który należy „do klasy społecznej nawykłej do kupowania rzeczy i ludzi.” Petera porzuciła narzeczona; związała się z tajemniczym osobnikiem, podającym się za Francuza i szastającym pieniędzmi. Peter pragnie powrotu narzeczonej, chce też, aby Archer udowodnił że rzekomy Francuz jest oszustem. Nasz detektyw zanurza się więc w życiu Montevisty i odkrywa ciekawe fakty.
Pod blichtrem bogactwa kryją się wielkie problemy i napięcia. Mamy oto bogatego wdowca, który nudę i pustkę życia topi w alkoholu. Mamy młodego bogacza, który obżera się nieprzytomnie mimo olbrzymiej otyłości. Bardzo piękna dziewczyna mówi: „Żałuję, że się nie urodziłam bez nosa albo tylko z jednym okiem”, bo uroda wpędza ją tylko w kłopoty. Znajdziemy utracjusza który, aby wydobyć się z karcianych długów, stręczy swoją nastoletnią córkę szulerowi i gangsterowi. Mamy wziętego lekarza, dla którego antidotum na kłopoty rodzinne jest wypad do Las Vegas i hazardowanie się na potęgę: wpada w duże długi, z których nie może się wykaraskać przez lata. Mamy obiecującego wykładowcę uniwersyteckiego, który rujnuje sobie karierę, bo za bardzo lubi młode studentki.
Wszyscy ci ludzie są jacyś niedojrzali, niepełni, nieszczęśliwi, czegoś im brakuje, oprócz oczywiście pieniędzy. A za pieniędzmi wszyscy gonią, dla wielu są najważniejsze, oto spotkana przez Archera żona jednego z bohaterów: „Robiła wrażenie kobiety, która nie wierzy już w nic prócz cyfr na banknotach oraz cen strojów i ludzi.”
Jedyny sprawiedliwy w tym bagienku to oczywiście Archer, który mozolnie dokopuje się do prawdy, rozmawiając z najróżniejszymi ludźmi, a każda rozmowa prowadzi do dołożenia kolejnego elementu do puzzla i odkrycia sprawcy kilku morderstw, bo jak zwykle u MacDonalda, mamy w książce stare morderstwo sprzed lat, i inne, całkiem świeże.
Ciekawie Archer mówi w tej książce o sobie, po pierwsze jest godny zaufania: „Pewien klient powiedział mi kiedyś, że powierzyć mi sekret to jak wrzucić kamień w studnię bez dna. Nie usłyszy się nawet plusku.” A na pytanie, po co wykonuje ten trudny zawód, odpowiada: „Lubię ludzi, staram się pomagać.”
To jeden z lepszych kryminałów w dorobku MacDonalda.
Słuchałem audiobooka w dobrym wykonaniu Tomasza Ignaczaka.