Czytałam kiedyś książkę - tytuł wyparłam już z pamięci - o dziewczynie, która została skrytobójczynią. Oczywiście została nią wbrew sobie, oczywiście była beznadziejnie i bez wzajemności zakochana w jakimś draniu o złotym sercu, oczywiście gildia skrytobójców była mroczna i zła, i wszystko w niej było złe i mroczne, i wszyscy skrytobójcy byli źli i okrutni, i wyznawali jakiegoś złego i okrutnego boga, który oczywiście lubił kiedy składano mu w ofierze ludzi, bo wszystko poniżej ofiary z ludzkiego życia i krwi było dla niego obrazą.
Historia Niny jest do tej książki podobna i niepodobna zarazem.
Czarna Kotka z Gildii ZłodzieiNina, nasza główna bohaterka, jest - jakżeby inaczej - niesamowicie utalentowaną złodziejką. Jest tak utalentowana, że robi rzeczy, których nikt poza nią by nie zrobił - kradnie klejnoty koronne śpiącym książętom, wchodzi bez zaproszenia do siedziby Gildii Skrytobójców i wychodzi stamtąd żywa (i w towarzystwie, i z potrzebnymi informacjami), odnajduje ludzi, których nikt inny nie był w stanie znaleźć, wspina się po ścianach i sufitach jak sam Spider Man, w mgnieniu oka obmyśla szalone plany infiltracji jednego z najlepiej strzeżonych miejsc w całym mieście... No generalnie jest przemykającym po dachach talentem, który pewnego wieczoru wpadł w ręce Lorda Gildii Złodziei. Jest niezastąpioną Czarną Kotką.
(Znajdźcie mi bardziej żenującą ksywę dla złodziejki, poczekam.)
I chociaż Nina nie jest piękna i krągła, i ponętna, to na jej drodze staną - jakżeby inaczej - przystojni młodzi mężczyźni. Niektórzy z nich będą bezwzględni i morderczy, usta innych będą smakowały czekoladą, a kolejni będą ostatnimi członkami rebelianckich rodów, które próbowały rozniecić Rewolucję Francuską, ale im się nie udało. Bo to alternatywna historia jest, nie zapominajmy.
Czarna Kotka ma też kolejny talent - tym razem bardziej powszechny - otóż sama tworzy sobie problemy, które potem bohatersko rozwiązuje. Bo w sumie trochę o tym jest ta książka.
Risercz ziemkiewiczowski czyli o tym, że muszę uwierzyć w ten światNie mam bladego pojęcia w jaki sposób autorka zbierała informacje do swojej książki - były nawet momenty w których wątpiłam, żeby w ogóle je zbierała. Jak fragment w którym Nina odwiedza Zelle w burdelu i odkrywa, że jej siostra... wstrzykuje sobie opium.
Wstrzykuje.
Opium.
Po pierwsze: opium albo pito w postaci nalewki alkoholowej (laudanum, dobry opis działania tego specyfiku i tego, w jaki sposób uzależniał macie w ,,
Księdze Nocnych Kobiet'' Marlona Jamesa) albo palono. Nie wstrzykiwano go sobie. Wstrzykiwać to sobie można morfinę.
Po drugie: pierwszy prototyp strzykawki powstał w 1853 roku, a akcja książki dzieje się w 1828 roku, więc...
Poza tym samo funkcjonowanie paryskiego półświatka - Dziedzińca Cudów - jest tak idealistyczne, że nie potrafiłam w nie uwierzyć. Prawa Dziedzińca zakładają, że wszyscy będą ich przestrzegać (ha. ha.); złodzieje grzecznie dzielą się swoimi łupami z Lordem Gildii, a potem ładnie zanoszą je do Ludzi Pióra, którzy je inwentaryzują (ha. ha. ha.) i w ogóle jak ktoś już należy do jakiejś Gildii to ma całkowitą ochronę i nikt go przypadkiem nie przejedzie powozem, albo nie upuści na niego żadnej dachówki, albo nie spotka go inny nieszczęśliwy wypadek w postaci zepsutego mięsa w obiedzie, albo trucizny przypadkiem wlanej do nie tego pucharu co trzeba, albo pobicia czy gwałtu... Nie. Takie rzeczy się nie dzieją, bo ci wszyscy złoczyńcy są bardzo praworządni.
A ten Główny Zły jest tak zły, podły i okropny, że wszyscy przed nim drżą, i nikt nie chce mu podskakiwać, a on jest tak wszechmocny i dobrze zorganizowany, że jak już jakaś dziewczyna wpadnie mu w oko, to jej nie przepuści i w zasadzie to się można z taką białogłową już na dobre pożegnać (ale nie, nie myślcie sobie, że on takie dziewczyny bierze do siebie przemocą albo że sam korzysta z ich wdzięków, co to to nie! On je potem trzyma naćpane w swoich Domach Ciała, ale wcześniej grzecznie za nie płaci).
I zanim ktoś sięgnie po argument mówiący o tym, że to jest ,,historia alternatywna, i trochę fantastyka więc NIE MUSI BYĆ REALISTYCZNIE'' to powiem, że w świat przedstawiony trzeba uwierzyć. A żeby pojawiła się wiara to ten świat musi działać. Ten z ,,Dziedzińca Cudów'' zaś - nie działa. I to nie tylko z powodu tego nieszczęsnego opium i grzecznych złoczyńców - nie, tego jest więcej. Znacznie więcej.
Autorka nie przemyślała swojego świata - chciała, żeby było mrocznie i strasznie, i bezwzględnie, i w ogóle, tak jak w tej książce o której pisałam na początku. I dlatego zupełnie jej to nie wyszło.
Ekspozycja. Cięcie. Akcja. Nawiązania czyli to, czego misie nie lubią najbardziejJak zapewne wiecie lubię książki o wysokim progu wejścia - takie w których autor rzuca mnie na głęboką wodę, bez żadnego pontonu albo koła ratunkowego, takie, w których muszę radzić sobie sama.
Istnieją młodzieżówki, które spełniają ten warunek - jak książki Christelle Dabos (
Lustrzanna). Czytając blurb ,,Dziedzińca Cudów'' błędnie założyłam, że ta książka też taka będzie. Nic bardziej mylnego. Autorka ustami Niny tłumaczy nam wszystko ,,jak krowie na rowie'', czasami nawet upewnia się - w niedużych odstępach czasowych - czy aby na pewno zapamiętaliśmy, że Sekwana jest zwana Wielkim Wężem. Dla mnie to minus, ale wiem, że niektórzy lubią taki zabieg.
Z kolei nawiązania, którymi tak niektórzy się zachwycają są tak toporne, że mogłabym ich subtelność porównać do cegłówki rzuconej w okno wystawowe sklepu, który podpadł klientom. Złoczyńcy nazywają się NĘDZNIKAMI. Przybraną siostrą Niny jest COSETTE, która pracuje w KARCZMIE i może zostać ODSPRZEDANA. W tle mamy REWOLUCJĘ (co prawda nieudaną, ale jednak) i upierdliwą, bezwzględną panią INSPEKTOR.
Coś gdzieś dzwoni, prawda? I tak głośno, że od razu wiadomo w którym kościele.
To powiedziawszy jestem pewna, że ,,Dziedziniec Cudów'' może się spodobać młodszym nastolatkom, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z czytelnictwem i szukają książek, które zainspirują ich do dalszej lektury i literackich poszukiwań. Jednak już czytelnik starszy i bardziej oczytany będzie się przy tej książce raczej nudził i irytował z powodu nieścisłości. To lektura typu ,,nie zadawaj pytań'' połączona z ,,to trzeba lubić''.
Ja niestety zadaję pytania i nie lubię takiego stylu. Dlatego moją oceną jest 4/10 czyli ,,może być''. Po kontynuację raczej nie sięgnę.
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl