Izabeli Janiszewskiej bardzo zależało na tym, żeby było misternie.
Tak, nader wyraźnie rzuca się to w oczy podczas lektury. Tym wyraźniej, że autorka tka tu aż dwa płótna. Z jednej strony prowadząc narrację w dwóch planach czasowych chce, by czytelnik układał powieściowe puzzle, domyślał się i spekulował na temat tego, jak obie historie się wzajemnie uzupełnią, drugiej zaś pragnie też, byśmy widzieli ludzi złapanych w sidła fatum, nie mogących samemu decydować o swoim losie. Byśmy naprawdę poczuli, że stworzone przez nią postacie starają się jakoś z tego uwikłania wyzwolić i ponoszą (a może jednak nie?) klęskę. Uwikłania spowodowanego po części przez ich pochodzenie społeczne (tak, są opisy sfer najniższych), po części przez układy międzyludzkie, po części wreszcie przez wcześniejsze czyny samych ludzi. Do czasu idzie jej to jakoś, mimo co najwyżej nieco ponad przeciętnego stylu pisarki i wplatanych w tekst śmiesznych wręcz czasem ozdobników stylistycznych (mój ulubiony to chyba "Był tylko strach. Wyślizgujący się pod ubranie jak wąż o wilgotnej skórze" (str. 126.)), kupujemy co do zasady te jej starania. Rzecz charakterystyczna, że zaczyna się to wszystko pruć w nader konkretnym momencie: nieco przed połową akcji. Wtedy to pojawia się motyw tak naciągany, tak niewiarygodny, tak głupi po prostu (tak, tak, mam tu na myśli sprawę z kurtką), że to aż szokuje. I potem jest tego stopniowo coraz więcej, końcówka cała stoi już pod znakiem niewiarygodnych zbiegów okoliczności i megahipernaaciągania, tak, owszem, to właśnie słowo musi się tu pojawić.
Gorzej, że w tym wszystkim niknie główna powieściowa tajemnica - sprawa tajemniczego wymyślonego (?) przyjaciela syna głównej bohaterki. To co wcześniej dostajemy na jego temat jest naprawdę intrygujące i ciekawe, rzecz interesująca: gdy opowiada o nim sam Benio jest co najwyżej przeciętnie, ale gdy Julia rozmawia na jego temat z innymi postaciami, gdy słyszymy spekulacje na jego temat, wtedy robi się naprawdę ciekawie. Tylko... w takim razie czemu jest tych rozmów i domysłów aż tak mało? Gdy zaś wreszcie przychodzi do rozwiązania tego wątku - cóż, rozczarowanie jest totalne. To, co dostajemy poraża miałkością, a do tego o pewnej liczbie rzeczy (rysunki małego, tak podkreślane wcześniej przecież) pisarka zdaje się po prostu zapomnieć.
Co się w powieści natomiast udało, to sceny policyjnych przesłuchań i późniejszych przypuszczeń snutych przez funkcjonariuszy. Po raz kolejny coś wartego odnotowania - to już których polski kryminał/thriller/sensacja, który czytam, w którym stróże prawa są totalnie w tle, a jednocześnie sceny z nimi są jednymi z lepszych w powieści. Ciekawa tendencja.
Swoją drogą to narzuca się jeszcze jedno pytanie do autorki: skoro już miała dwa plany czasowe, dwa (wzmiankowne w drugim akapicie) założenia powieści i do tego kupę spraw, postaci i wątków, to po co jeszcze dodawała do tego pod koniec całą tę telenowelę, z "Jaś kochał Basię, Basia Wojtka, a Wojtek wahał się między nią a Anią"? Po co było dorzucać jeszcze jeden grzybek w ten barszcz? No, ale tu mam wrażenie, że znam odpowiedź: po prostu tak jej się pisało i nie umiała inaczej :)
Aż 5/10 głównie za kilka ciekawych, intrygujących scen z pierwszej połowy powieści i nieźle, bez niepotrzebnych fajerwerków, oddany klimat lat dziewięćdziesiątych w scenach flashbackowych.
PS: jeszcze jedna intrygująca rzecz - co najmniej kilka razy pada w książce słowo "niewybaczalne". Tytuł zdecydowanie najlepszej z powieści Janiszewskiej. Zrobiła to celowo? Jak myślicie?