Do trzech razy sztuka. Tak, do tej książki robiłem trzy podejścia i dopiero za trzecim razem udało mi się bezgranicznie zanurzyć w tej opowieści. I nie dlatego, że była źle napisana. Wręcz odwrotnie. Ale po kolei...
"Czasami trzeba się rozpaść, by potem móc poskładać się na nowo".
26.10.2023 r. i moje pierwsze podejście do tej książki, którą odłożyłem zaledwie po przeczytaniu 15 stron. Pamiętam ten wieczór jak dziś i słowa, które wtedy napisałem: Na tę książkę czekałem w ogromnym napięciu. Kurier robił trzy podejścia. Ja się już denerwowałem, że paczuszka wróci do nadawcy. Napięcie rosło! I jest. Mam ją! Wczoraj późno w nocy zabrałem się do lektury i... po 15 stronach musiałem ją odłożyć. Izabelo Janiszewska, przepraszam, ale w tej chwili nie dam rady zagłębiać się w tej opowieści. Pierwsze sceny otworzyły jakieś moje wewnętrzne rany, które teraz krwawią zalewając moje serducho krwią. Rozpadłem się na drobniutkie kawałki i nie potrafię się sam poskładać... ".
Dzisiaj jestem trochę w innym miejscu niż te prawie 6 miesięcy temu. Choć ta historia dalej boli to udało mi się przez nią przebrnąć.
Książka rozpoczyna się sceną z czerwca 2019 roku, gdzie w ciemnym zaułku dochodzi do tragicznego w skutkach zdarzenia. Biorą w nim udział Julia i Adam. Następnie cofamy się w czasie. Jest maj 1996 rok łazienka w mieszkaniu Jakuba i potok słów Heli, "które zdruzgotały mężczyznę na zawsze ".
Autorka opowiedziała mi tę historię z dwóch perspektyw czasowych: 2019 i 1996 rok. Są to dwie różne historie opowiadające losy dwóch rodzin. Czy się połączą? Czy to co się wydarzyło wiele lat temu zbiera swoje żniwo lata później? By się o tym przekonać koniecznie musisz sięgnąć po książkę "W szponach" .
To nie była łatwa lektura. Już od pierwszych stron dogoniło mnie duszące uczucie niepokoju, które do samego końca nie opuszczało mojej głowy. Nie potrafiłem objąć umysłem szaleństwa, którego byłem świadkiem. Gdzieś tam głęboko we mnie "pojawiła się wielka rozpadlina ziejąca czernią". Bezradny śledziłem losy bohaterek i bohaterów. Moja czaszka pęczniała od natłoku myśli. Lęk oblepiał mnie niczym pajęcza sieć. Oblepiał krępując ruchy. W pewnym momencie czułem się tak, jakby ktoś wyssał ze mnie całe powietrze. Bliski histerii panicznie szarpałem się jak ryba wyrzucona na brzeg. Tonąłem w szazyźnie bólu i rozpaczy, czując się niechcianym.
Wszystko zwolniło...
Czytałem pochłaniając całą tę historię mimo bólu jaki od niej emanował. Pragnąłem rozwiązania. Szukałem go. Ale jednocześnie obawiałem się jego. Gonitwa emocji, pragnień i pytań nie dawała mi spokoju. Otaczający mnie mrok przygniatał i uniemożliwiał znalezienie odpowiedzi.
"Jesteś śmieciem! Nikim. Skończonym zerem!" Takich słów nikt nigdy nie powinien usłyszeć. Ja je usłyszałem. Były jak fala uderzeniowa. Przygniotły mnie. Roztrzaskały na milion drobnych kawałków, których nikt nie umiał mi pomóc poskładać. Chyba nigdy wcześniej nie czułem się tak bardzo samotny.
"Może czasem łatwiej jest widzieć ludzi i rzeczy nie takimi, jakimi one są, ale jakimi chcemy je zobaczyć. Przełknąć słodkie kłamstwo zamiast gorzkiej prawdy ".
Zgadzasz się z powyższym stwierdzeniem? Kiedyś bym powiedział, że się nie zgadzam. Dziś, po lekturze "W szponach" coraz bardziej czuję, że ta myśl staje mi się bliższa. Targa mną zwątpienie i strach. Stałem się jeńcem tych uczuć. I to one teraz dyktują co i jak myślę.
Autorko, kolejny raz zawładnęłaś moim umysłem. Osaczyłaś go i poszarpałaś. I pozostawiłaś... Ale nie miej wyrzutów. Tobie jednej literacko na to pozwalam.