PRL, 1981 rok. Miasteczko. Gdzieś niedaleko Wrocławia, bliższych danych brak. W miasteczku tym znajduje się Teatr Miejski, instytucja znana, szanowana i odwiedzana. Głównie dlatego, że na prowincji wielu rozrywek nie uświadczycie, więc należy dbać o to, co się ma ;).
W teatrze zaś panuje dyrektor Zbytek wraz ze swoją małżonką Pauliną. Do tego dochodzą dwie poprzednie małżonki oraz kandydatka na przyszłą - czwartą już - żonę, tytułowa Mariola. Poza tym mamy też świeży nabytek - aż ze stolicy! - czyli reżysera Biegalskiego, aktorów, krawca, bufetową i jej córkę - działaczkę opozycji, przedstawicieli Solidarności, pracowników typu: przynieś, zanieś, załatw, a nawet świnię! Jest też masa przedmiotów nieożywionych, na przykład: pędzony nielegalnie bimber, powielacze do druku ulotek opozycyjnych oraz krople nasercowe dyrektora Zbytka. A skład osobowy dodatkowy, często bywający w teatrze, to sekretarz komitetu miejskiego PZPR, ksiądz proboszcz, autor pastorałki, słynny działacz opozycjonista. Przelotem wpadają także inni goście, np. oficerowie Urzędu Bezpieczeństwa.
Tak, bardzo dobrze myślicie, przy takim nagromadzeniu różnorakich bohaterów w teatrze tym nie ma szans na chwilę spokoju! Wydarzenie goni wydarzenie, co chwilę pojawia sie coś nowego, co powoduje, że dyrektor Zbytek woła "Mariola, moje krople!". W ogóle mu się zresztą nie dziwię, bo jak tu nie prosić o krople, gdy nagle dowiaduje się, że 12 grudnia 1981 roku na przedstawieniu gościć będzie delegacja z Rosji, a proponowana przez niego sztuka, to jednak nie jest najlepszy wybór? Gdy nagle dostaje odgórnie propozycję sztuki do wystawienia? Gdy jednak ona nie podoba się sekretarzowi? Do tego dochodzą inspekcje UB, zawirowania z Solidarnością, opozycją, intrygi między personelem, kłopoty z wyposażeniem, żądania proboszcza a propos wystawienia pastorałki, problemy natury romantycznej i wiele innych.
Wszystko w książce dzieje się błyskawicznie, sytuacja zmienia się wręcz z minuty na minutę, prawie bez chwil wytchnienia. Całość to istna satyra na czasy PRL-u, pełna śmiesznych sytuacji, przywołujących (przynajmniej u czytelników starszych niż 25 lat) wiele wspomnień. Jakże mogłoby być inaczej, jeżeli czytamy o aktorkach, które zamiast być na próbie, stoją w kolejkach, kupują byle co, a potem zamieniają na bardziej potrzebne produkty? O handlu mięsem "na czarno". O tym, że papier toaletowy był tylko w gabinecie dyrektora, do użytku ważnych gości. O talonach, kartkach, książeczkach mieszkaniowych. Jednak w książce tej wszystko potraktowane jest z przymrużeniem oka, ma powodować śmiech.
Bohaterowie są niesamowicie barwni, jak rzadko. Troszkę karykaturalni, ale przedstawieni znakomicie. Język jest świetnie dobrany do czasu i realiów, w których toczy się akcja książki. Fabuła niezmiernie ciekawa! Autorka miała pomysł jak rzadko - żeby temu, co dzieje się na prowincji i w małym teatrze dalsze losy miał zawdzięczać cały kraj? Całość jest bardzo dopracowana, wszystko pasuje, nie ma żadnych zgrzytów.
"Mariola, moje krople..." to naprawdę dobra rozrywka, a do tego niegłupia. Satyra satyrą, a pod jej płaszczykiem kryje się też sporo refleksji dotyczącej minionych czasów. Tylko trzeba to wyłapać i przemyśleć.
Autorce chciałabym pogratulować kolejnej świetnej książki. Do tej pory czytałam tylko pierwszy tom "Cukierni pod Amorem" (tom drugi czeka na półce) - inna to bajka, ale również bardzo dobrze napisana. Jak tak dalej pójdzie, to zostanę wierną czytelniczką jej książek. A czytając "Mariola, moje krople..." miałam cały czas głosik w głowie szepczący cichutko: "Książka genialnie nadająca się na scenariusz sztuki teatralnej! Ewentualnie na film lub mini-serial telewizyjny!". Nie mogę się z tym głosikiem nie zgodzić - faktycznie, idealnie pasuje ona do zrobienia z niej ekranizacji lub sztuki. Jest napisana tak wyraziście, "pełnokrwiście", że aż się chce to obejrzeć na scenie.
Polecam wszystkim zainteresowanym godziwą rozrywką, napisaną w dobrej polszczyźnie, z dodatkiem bardzo różnorodnych i interesujących bohaterów, okraszoną odrobiną absurdu :).
"- Patrz, Marian, wszystko spod lady! Spekulatn jeden! - wydarła się Całka, resztę sugestii kierując do dyrektora: - Bilety mają być w kasie! Dla każdego!
- Ja jednak nie rozumiem - wszedł jej w słowo Biegalski. - Sukces w teatrze jest wtedy, gdy biletów w kasie brakuje.
- To są burżuazyjne brednie! W kasie ma być zawsze pełno biletów! i już my tego dopilnujemy!"
[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu -
http://ksiazkowo.wordpress.com]