,,Powiedział mu, że pracując przy mięsie specjalnym, przyczynia się do walki z przeludnieniem, biedą i głodem, choć tych problemów oczywiście całkiem nie wypleni. Powiedział mu, że każdy ma w życiu jakąś funkcję, a funkcja mięsa polega na tym, żeby je zarżnięto i potem zjedzono. Powiedział, że dzięki jego pracy ludzie są dobrze odżywieni, a on czuje się z tego dumny. I mówił mu jeszcze więcej, ale on nie mógł już tego słuchać.''
Marcos Tejo najpierw pracował w normalnej rzeźni. Zajmował się ubojem zwierząt. Ale potem nadeszła Przemiana spowodowana tajemniczym śmiercionośnym wirusem, który doprowadził ostatecznie do śmierci wszystkich zwierząt. Albo prawie wszystkich.
W każdym razie - wirus ten sprawił, że ludzie zaczęli się zwierząt bać. Każde ugryzienie i drapnięcie mogło oznaczać dla nich śmierć. Więc po miastach zaczęły krążyć brygady likwidatorów, wyłapujących zwierzynę i zabijających ją. Ludzie sami zaczęli usypiać swoich domowych pupili - tak na wszelki wypadek.
Chociaż w sumie nie do końca jest pewne, czy ten wirus faktycznie istniał, czy był może spiskiem rządzących tego świata, takim wstępem do wprowadzenia NWO opierającego się na konsumpcji ludzkiego mięsa zamiast na czipowaniu obywateli. W sumie taniej wychodzi, prawda?
Po Przemianie umysł ojca Marcosa odmówił posłuszeństwa. Staruszek załamał się i zamknął się w swoim wewnętrznym, hermetycznym świecie. Marcos załatwił więc dla ojca miejsce w ekskluzywnym domu opieki. Pobyt w tym przybytku, rzecz jasna, kosztował dość słono, więc biedny Marcos był zmuszony pracować w rzeźni zajmującej się produkcją mięsa specjalnego. Ludziny, znaczy.
Tym, co musicie wiedzieć o Marcosie Tejo, jest to, że jako bohater jest całkowicie (ha-ha) niestrawny. Odniosłam wrażenie, że autorka od samego początku chce mi wcisnąć sympatię do głównego bohatera bazującą na współczuciu. Bo Marcos jest biedny. Marcosowi jest smutno. Marcos tkwi w systemie z którym się nie zgadza, ale musi w nim tkwić, bo ma chorego ojca, a jego zła siostra ma wszystko w odwłoku. Marcosowi nie układa się z żoną. Synek Marcosa umarł. Tylko Marcos widzi co się dzieje i nazywa to w cichości ducha swego po imieniu, bo nie może na głos. Aj, aj, bohater taki biedny, że aż nie wiadomo z której strony zacząć mu współczuć.
W dodatku, o czym nie można zapominać, przez większą część książki Marcos jawi nam się jako ostatni sprawiedliwy - jedyny cierpiący z poczuciem moralności, człowiek otoczony przez złych i zwyrodniałych w rodzaju Urleta, który urządza polowania na ludzi czy pana Urami, który patrzy tak, jakby oceniał ile skórzanych teczek można zrobić z naszego bohatera. Albo ten pocący się Gringo, który w ramach prezentu podrzuca mu niepotrzebną nikomu do szczęścia samicę PCP.
Stop.
Czytelnicy raczej nie lubią takich bohaterów. A ja dodatkowo nie lubię, kiedy próbuje się wziąć mnie na litość. No po prostu nie.
Rozumiem przy tym, że całość miała się skupiać raczej na moralnych aspektach związanych z zagadnieniem prowadzenia ludzkich hodowli i kanibalizmu, jako rozwiązania problemu światowego zapotrzebowania na zwierzęce białko, ale nie można obojętnie przejść nad niedociągnięciami książki. A mianowicie... nie zostało powiedziane co to był za wirus, jak się rozprzestrzeniał, w jaki sposób pokonywał barierę gatunkową. Do końca nie uzyskałam odpowiedzi na to, czy wszystkie zwierzęta zostały zarażone, czy tylko wybrane (np. ssaki)? Co z owadami? Co z rybami?
Dlaczego ludzkość uznała, że konsumpcja ludziny to doskonały pomysł skoro można było w miarę bezboleśnie przejść na wegetarianizm? (Braki w witaminach można zawsze sumplementować, przecież Przemiana nie oznaczała, że ludzie nagle cofnęli się pod względem rozwoju do wieków średnich.) O co chodziło z tymi Padlinożercami napadającymi na konwoje z ludziną? Rozumiem, że to byli ci faktycznie biedni ludzie, żyjący na skaju nędzy, ale skoro nie było ich stać na specjalne mięso w ,,specjalnej cenie'', to dlaczego ryzykowali swoje życie napadając na konwoje zamiast kupić mielone z soi (które powinno być odpowiednio tańsze w stosunku do ludziny) i suplementy diety w aptece?
Osobnym zagadnieniem są sceny erotyczne pojawiające się w książce. Ludzie nie uprawiają w ten sposób seksu. Znaczy, w porno, jasne, ona zawsze jest chętna i gotowa, on osiąga wzwód na zawołanie i mogą ciągiem przez najbliższe pół godziny w różnych pozycjach i konfiguracjach. A jak ktoś jeszcze z boku patrzy to tym lepiej!
Ale uwierzcie mi, że gdybyście wzorem głównego bohatera wpadli do czyjegoś sklepu z zamiarem zażycia chwili upojnej rozkoszy (na już! na teraz!) podczas gdy kobieta zajęta jest swoimi sprawami (czy tam ćwiartowaniem mięsa) i nie jest w nastroju do zabaw erotycznych to... cóż. No mogłoby nie wyjść. I zapewne by nie wyszło.
Kobiety nie działają w ten sposób. Mężczyźni też.
Konkludując, jedynym niepodważalnym plusem ,,Wybornego trupa'' jest to, że książkę czyta się szybko. Połyka się kolejne rozdziały, z nadzieją, że Marcos wreszcie coś zrobi, zamiast ciągle narzekać i być tym ,,ostatnim sprawiedliwym'', któremu tak ciężko w sercu i na duszy. I chyba tylko ta nadzieja, że coś się wreszcie stanie, coś się zmieni, gnała mnie do przodu po to, żeby poznać zakończenie, którego w pewnym momencie zaczęłam się już domyślać. Przynajmniej w połowie.
Czy polecam? Jako coś w rodzaju rozrywkowej lektury w nurcie dystopii - jasne, czemu nie. Ale nie nastawiajcie się na ,,odrażającą, prowokacyjną i niezwykle ważną powieść o moralności i ludzkich żądzach'', bo tego z pewnością nie dostaniecie pod tym adresem.
* Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl