„Jestem troskliwa, czuła, odważna, umiem tyle rzeczy! (…) u nas nieprzyjęte dobrze o sobie mówić. Wypada krygować się, zaprzeczać, ale walnąć tak zwyczajnie: Fajna jestem! Miła i dobra! Zdolna! .(…) Wciąż pokutuje w moim pokoleniu stara seksistowska zasada: Stój w kącie, znajdą cię! Albo Nie wychodź przed szereg! Jesteś kobietą, to nie wypada”.
Małgorzata Kalicińska
Całkiem niedawno ukazało się kolejne wznowienie ponadczasowej książki, Dziennik prowincjonalnej damy. Autorka do dziś porównywana do bezsprzecznie klasycznej Jane Austen, od roku 1930 porywa kobiety na całym świecie zapiskami z życia, no właśnie całkiem zwyczajnej, a zarazem kreatywnej pani domu z prowincji. Tom pierwszy książki, który ukazał się w roku 1930, zrobił tak wielką furorę w Anglii, że każdy kolejny był wydarzeniem na miarę tamtych czasów.
Pranie, sprzątanie, gotowanie, która z nas tego nie zna? Do tego gromada rozwrzeszczanych dzieci i mąż, pan i władca, któremu trzeba dogodzić. To obraz nie tylko polskiej kobiety, który królował w mijających epokach. Dziś odrobinę to się zmieniło, jesteśmy ambitne, wykształcone, inteligentne, na dodatek każda z nas jest mistrzynią gotowania zupy z gwoździa. W naszych polskich realiach nie ważne, czy to w mieście, czy na wsi radzimy sobie lepiej niż dość leniwe Niemki, czy ufryzowane Francuski. Lata wojennych doświadczeń sprawiły, że biorąc przykład z naszych babć, czy matek jesteśmy twarde, oraz niemal niezniszczalne. Mamy swoje słabe strony, trawią nas kompleksy, wredne sąsiadki, które kochają obgadywanie, a jednocześnie siedzą w pierwszej ławce w kościele. Popadamy w depresje, krzyczymy, rzucamy przekleństwa, jednak każda z nas bez względu na status społeczny i wykształcenie, bez wątpienia radzi sobie lepiej niż niejeden mężczyzna.
O tym właśnie, jest pozycja Pani Delafield, kolejne wspaniałe wznowienie dziennika gospodyni domowej, która w latach 30 XX wieku, borykała się z takimi samymi problemami, jakie mamy dziś. Prowincjonalne miasteczko w Anglii, mrukliwy mąż, gromada dzieci, oraz całe mnóstwo domowych dylematów od kiepskiego urodzaju w ogrodzie po niezapowiedzianych gości, którzy przychodzą, aby oceniać. Mimo wielu trudności nasza prowincjonalna dama cały czas w biegu radzi sobie doskonale udowadniając, że kobieta może ogarnąć wszystko.
Uznany klasyk, który pomaga przejść z humorem przez rolę bycia matką, żoną i panią domu. Napisana z wielkim rozmachem i sporą dawką poczucia humoru książka, którą przeczytałam jednym tchem. Pozycja, ta nie ma kompletnie wad, czyta się ją tak samo dobrze, jak uznane powieści dla kobiet. Dziennik prowincjonalnej damy ma jednak jedną niezaprzeczalną zaletę, której nie posiadają inne powieści, jest napisany specjalnie dla kobiet, aby udowodnić nam, że damy radę zawsze. Pokazuje, że nie musimy nic nikomu udowadniać, a dom, który prowadzimy, ma służyć nam i naszej rodzinie, a nie otoczeniu dookoła.
Bardzo cieszę się z tego wznowienia. Publikacja, która podnosi na duchu, napawa optymizmem, oraz pokazuje, że każda z nas jest wyjątkowa.