Lubię poczytać cudzoziemców piszących o historii Polski, bo ich rozważania są często dobrym antidotum na nasze kompleksy: kompleks niższości pomieszany z kompleksem wyższości. Nb., moim zdaniem Norman Davies jest u nas tak bardzo popularny, bo umiejętnie karmi owe kompleksy. Na szczęście Porter-Szűcs, profesor historii z USA, nie ma takiego zamiaru.
Jego podejście jest następujące, przedstawia historię Polski na tle procesów globalnych dziejących się w danym okresie, wtedy wyraźnie widać, że nasze dzieje były całkiem normalne, a wielu okresach radziliśmy sobie całkiem nieźle, lepiej od większości krajów na świecie. Książka zatem jest dobrym antidotum na teksty heroldów nowej polityki historycznej twierdzących, że historia nasza jest wyjątkowa: „marsz z jednego pola bitwy na drugie, z jednej opresji w drugą, od masakry do masakry, z Polską jako nieuchronną zbiorową ofiarą. Taka historia wytwarza narodową martyrologię – wyniesienie całej wspólnoty do roli uświęconej męczennicy.”
W szczególności twierdzi Porter-Szűcs, że rozbiory Polski to było nic nadzwyczajnego, wiele krajów i narodów w tym okresie nie cieszyło się niepodległością. A same rozbiory i utrata niepodległości dla większości ludzi żyjących w granicach I RP nie miały większego znaczenia: „Większości chłopów w tym czasie cała zmiana – jak się zdaje – była po prostu obojętna.” Nie uważa też, że kampanie germanizacyjne i rusyfikacyjne w XIX wieku były manifestacją wyjątkowej nienawiści do polskości, bo tak wyglądała wówczas powszechna polityka narodowościowa, nawet w państwach demokratycznych (USA i Kanada).
Ciekawe są jego sądy o Piłsudskim i II RP, pisze „Piłsudski jest postacią nader niejednoznaczną i żeby uczynić zeń bohatera godnego tych wszystkich pomników, trzeba było jego biografię starannie upstrzyć białymi plamami.” Nawet po odzyskaniu niepodległości Piłsudski w wielu wpływowych kręgach traktowany był z nieufnością jeśli nie z pogardą: uważano go za rewolucjonistę i terrorystę, nie bez racji...
A jeśli chodzi o II RP, to słusznie pisze Porter-Szűcs, że istnieje silna skłonność do jej idealizowania, zapomina się przy tym, że międzywojenna Polska była krajem biednym, a większość populacji żyła w niedostatku jeśli nie w nędzy.
Autor dosyć ciekawie pisze o PRL-u, w każdym razie unika jednoznacznie negatywnych ocen tego okresu, tak obecnie modnych w historiografii. Pisze, że w czasach komuny istnieli nie tylko kolaboranci i opozycjoniści, zdecydowana większość ludzi miała gdzieś politykę: „Ludzie nadal zawierali przyjaźnie, uczęszczali na msze, spacerowali w parkach, upijali się, zakochiwali, czytali książki, oglądali filmy, tańczyli, modlili się i pracowali. Większość zapewne powiedziałaby, że nienawidzi Sowietów i ich marionetkowego rządu w Warszawie. Mimo to życie toczyło się dalej i nie było całkiem złe.” No właśnie...
Ciekawe są rozważania autora na temat III RP, oto dzieli Polskę na dwa obozy, merytokratów i wspólnotowców, to oryginalna analiza, pozwalająca wyjaśnić wiele zjawisk dziejących się w ostatnich latach.
W sumie dostaliśmy świeże spojrzenie na historię naszego kraju, zdecydowanie bardziej mi odpowiadające od tekstów w duchu nowej polityki historycznej.