Z jednej strony pan Harris może mówić o błogosławieństwie, że tak dobrze współpracuje mu się z Romanem Polańskim. Jego filmy kierują uwagę na książki i sprzedaż rośnie. Z drugiej strony zaś Polański uwypukla niedostatki twórczości Harrisa, bo nie ma co ściemniać: filmowe adaptacje są po prostu lepsze. Było tak w przypadku Oficera i szpiega i dotyczy to również Ghostwritera czy tam Autora widmo. Jak zwał, tak zwał. Niemniej to wciąż bardzo dobra literatura. Ale czy na pewno?
Zacznijmy od kwestii gatunkowej. To thriller polityczny. Pewien chłopaczek zostaje wrzucony do zimnej wody i okazuje się, że w koło niego pływa pełno drapieżników. Nie wolno ufać nikomu. Każdy ma jakiś sekret, na którym można się skaleczyć, a gdy w wodzie pojawia się krew… zaczyna się żer. W porządnym thrillerze taka sytuacja powinna trzymać czytelnika za włosy, wzbudzając na karku ciarki niepokoju. To się jednak nie dzieje, nie w moim przypadku przynajmniej. Przez większość czasu owy niepokój sprowadzał się do bezemocjonalnego aktu czytania, który momentami się dłużył. Książki z tego gatunku chyba nie powinny tak działać, co nie?
To, że widziałam film trzy razy nie ma tutaj znaczenia. Ze swoich doświadczeń wiem, że potrafię skutecznie oddzielić jedno od drugiego, aby cieszyć się lekturą. Robert Harris niestety nie dał mi emocji, jakich oczekiwałam. Na szczęście dla niego nie jestem jakimś szczególnym smakoszem thrillerów i moje półki nie uginają się pod ciężarem mistrzów gatunku, tak więc koniec końców płaskie tempo Ghostwritera aż tak bardzo mnie nie odrzuca. W sumie przyjemne było powolne zagłębianie się w otchłań tej książki. Pan autor rzetelnie zaprojektował struktury świata przedstawionego, bohaterowie nie zostali wycięci z tektury, a poziom językowy jest więcej niż przyzwoity, co widać w dialogach, które nie są ani przekombinowane, ani zbyt dosadne. Harris nie leje też hektolitrów ble ble ble jak Bonda, tak więc jego powieść jest w miarę zwięzła na całej długości, nawigując czytelnika w stronę grand finale, które nie jest czymś wymuszonym. Ma się wrażenie, że to raczej naturalna konsekwencja logiki bez absurdalnych rozwiązań czy ratunków prosto z nieba. Chwała Bogu.
Co by podsumować:
Po thrillerze politycznym spodziewałam się ostrzejszej narracji, aczkolwiek stonowany wydźwięk całości jest wartością samą w sobie, co docenią czytelnicy, dla których thriller nie jest chlebem powszednim. Ci z kolei, którzy niczego innego nie czytają, mogą się mocno rozczarować swego rodzaju „ślamazarnością”. Statystyki punktów zwrotnych raczej nie były priorytetem dla pana Harrisa, ale dzięki temu zyskują bohaterowie i świat przedstawiony.