Mal zawsze był trochę dziwnym dzieckiem. Chciał robić rzeczy, których nikt jeszcze nie osiągnął, jak na przykład przemoknąć najbardziej jak się da. Nie chciał się dostosować i nie krępował się, dlatego na środku sklepu rozbierał się do naga. Chciał czegoś więcej, twierdząc, że zwykłe życie to za mało. I kiedy postanowił, że chodzenie do pracy, żenienie się i płodzenie dzieci to nie powód, by wstać rano z łóżka, zdecydował się… z niego nie wstawać. Już nigdy. Tylko leżeć, jeść i rosnąć do niewyobrażalnych rozmiarów.
Ale „Łóżko” wbrew pozorom nie jest opowieścią o otyłości – to w brutalny sposób przedstawiona prawda o zderzeniu marzeń z rzeczywistością, dzieciństwa z dorosłością. Każdy w tej książce jest w jakiś sposób skażony rozczarowaniem, jakie przyniosło ze sobą życie, odbierając marzenia. Mama, która zawsze opiekowała się innymi i teraz nie potrafi robić nic innego. Tato, niepotrafiący zapomnieć tragicznego wypadku sprzed lat. Brat Mala, żyjący w jego cieniu. Wszyscy jednak prą naprzód w życie, tymczasem Mal pyta, jaki jest sens tego wszystkiego. Nie potrafi odnaleźć się w rutynie dnia codziennego, nie odnajduje też spełnienia w pracy i rodzinie. Jednocześnie jego położenie się do łóżka wcale nie stanowi poddania się. Mal nie ma depresji, nie jest szalony. Twierdzi, że doskonale wie, co robi. Ale im dłużej leży i im więcej waży, tym bardziej ludzie wokół niego się odmieniają. I nagle ich życie nabiera sensu.
Bo to też opowieść o miłości, która jest jak kij, co ma dwa końce. Norma Bee kocha swojego męża, a Mama kocha Mala najczystszą formą miłości, która każe dawać drugiej osobie szczęście, nawet jeśli w ostateczności prowadzi to do tragedii. Czy gdyby te kobiety nie karmiły i nie opiekowały się swoimi otyłymi mężczyznami, ci w końcu ruszyliby się z łóżek? Ale kobiety w tej powieści darzą swoich mężczyzn tą niezwykłą, w jakiś sposób graniczącą z poświęceniem, troską. Nie chcą niczego w zamian. Z jednej strony wydaje się to przerażające i chore, z drugiej – kryje się w tym magia i pociągająca niezwykłość. Autorowi udaje się uchwycić ten wyjątkowy rodzaj kochania. Miłość siecze w sercach postaci głębokie bruzdy, ale jednocześnie jest powodem, dla którego żyją.
Kocha też narrator całej historii, brat Mala, który właśnie tak postrzegany jest przez innych – jako „brat Mala”. Kocha kobietę, która wybrała jego brata. Kocha swoją rodzinę, która jednak skupia się głównie na dziwactwach jego brata. Opowiadając o dzieciństwie, przedstawia obraz rodziny, którą trzymają razem głównie odruchy, obiady o określonych godzinach, wypady na zakupy w określone dni. Rytuały. Rzadko odbywają się tu prawdziwe rozmowy. Jedynym, co trochę rozwesela ten obraz, jest właśnie nieokiełznany Mal. Dlatego jego brat jest dzieckiem, które stara się nie sprawiać problemów, być pomocne i grzeczne. Później wyrośnie na mężczyznę trochę rozdartego – z jednej strony chce zbliżyć się do ojca i pomagać matce, z drugiej – szuka ucieczki i własnej drogi, widząc, jak Mal niszczy rodzinę. Jednak chorobliwa otyłość Mala wcale nie jest kataklizmem tak oczywistym, jak się na początku wydaje.
Przynajmniej nie dla jego bliskich, bo czy dla niego samego było to dobre wyjście? Tak naprawdę o samym Malu dowiadujemy się niewiele. Trudno określić, czy zaniechanie działania rzeczywiście okazało się szczęśliwym wyborem. Mal oczekiwał od życia więcej, ale tak naprawdę nigdy nie próbuje po to sięgnąć. Poddaje się już na samym początku, samemu stając się sprawcą nudy codzienności, której tak się brzydzi. Sam nie rozumie, czego chce, ale nie próbuje szukać. Dlatego Mal, choć w pierwszej chwili wydaje się wielkim krytykiem szarej rzeczywistości, na końcu może okazać się przegranym.
Whitehouse za pomocą ponad sześciuset kilogramów żywej wagi Mala tworzy błyskotliwie napisaną, pełną trafnych uwag o życiu opowieść o dorastaniu, rodzinnych relacjach, miłości i poszukiwaniu spełnienia. I przewrotnie pokazuje, jak czasem całkowity brak działania potrafi zdziałać wielkie zmiany. Doskonała lektura.
A ty, czytelniku? Jaki jest tak naprawdę powód, dla którego co rano wstajesz z łóżka?