Łóżko – David Whitehouse
Wielu z nas ma w zwyczaju mawiać, że najchętniej w ogóle nie wychodziłoby z łóżka. Że łóżko to najlepsze miejsce na świecie. Że mogliby spędzić w nim wieczność.
Czy zastanawialiście się jednak kiedykolwiek, jak wyglądałoby Wasze życie, gdyby ta fantazja została urzeczywistniona, a całym Waszym mikroświatem stałaby się przestrzeń od jednego do drugiego końca łóżka? Gdyby rolę naszego uniwersum odgrywał widok za oknem i Ci, którzy odważą się wejść do naszego pokoju, by spędzić z nami czas?
Mimo, że od dziecka zachowywał się ekscentrycznie i sprawiał swoim rodzicom nie lada kłopoty, np. po publicznym rozebraniu się w teatrze, Malcolm miał wszystko, czego może pragnąć mężczyzna – pracę, kochającą rodzinę i kobietę o jakiej śnią inni. Wciąż jednak czuł, że po śmierci nie zostanie po nim nic, że wszystko czego pozornie dokonał, jest tak naprawdę bez znaczenia i w żaden sposób nie sprawi, ze zostanie on zapamiętany przez kolejne pokolenia. W dniu swoich dwudziestych piatych urodzin powziął więc pewne postanowienie – już nigdy nie wychodzić z łóżka.
Swoją decyzją sprawił, że życie wielu bliskich mu osób zostało mu podporządkowane. Zniewolił ich, zawłaszczył, psychicznie zmusił do sprawowania nad nim opieki.
Mama przez dwadzieścia lat serwowała mu posiłki, zajmowała się jego higieną, dbała, by miał wszystko, czego mu trzeba. W swoim postanowieniu Mal zupełnie nie zwrócił uwagi na to, jakim jest egoistą – jak skazał na cierpienie ukochaną kobietę, jak zniewolił brata, rodziców, jak sprawił, że kochający go ludzie musieli oglądać w jak szybkim tempie, z dnia na dzień tyje. Po dwudziestu latach spędzonych w łóżku roztył się tak bardzo, że by go wydobyć z domu należało wyburzyć frontową ścianę. Jego skóra przybrała ziemisty odcień, stała się jednością z pościelą, która się w nią wrosła [sic!]. Mal stał spędzając większość swojego życia w łóżku, stał się łóżkiem.
Nie dziwi więc, że zbudził zainteresowanie mediów, że do domu zaczęły przychodzić listy od fanek i osób z podobnymi „problemami”. Z całą pewnością bohater nie zostanie jeszcze długo zapomniany, choć do samego końca nikt nie potrafił zrozumieć jaki cel ma jego zachowanie i czym jest spowodowane.
Choć książka ta mogłaby budzić obrzydzenie, wszak ze strony na stronę przelewają się zwały tłuszczu, to nie odstręcza, lecz budzi swoiste współczucie połączone z dezaprobatą. Współczucie nie dla Mala, który był w pełni świadom tego co robi, lecz dla jego rodziny, która pozwoliła się całkowicie zmanipulować i psychicznie ubezwłasnowolnić. Chcąc umożliwić Malowi życie, sami swoje własne zatracili. To historia o braku samodzielności i niemożności wyzwolenia z oków, które ostatecznie pękają pod naporem miłości, lecz także opowieść o „strachach” ludzi wkraczających w dorosłość, bojących się, że ich życie stanie się jedynie nudnym egzystowaniem, w którym pragnie miejsca na spełnianie marzeń i ambicji.
Z mojej czytelniczej perspektywy książka ta jest nierówna. Początek mnie wynudził, stanowił historię opowiedzianą bez polotu z niejasno i nieczytelnie wydzielonymi fragmentami dotyczącymi przeszłości i teraźniejszości. Grubo po minięciu połowy, zaczęło się coś dziać – bohaterowie zaczęli działać, wpływać na swoje życie, dojrzewać do uczucia i związku, uświadamiać sobie własne zniewolenie.
Ostatecznie książka stanowi dla mnie debiut zwracający uwagę i dość ciekawy, jednak w jakiś sposób ze zmarnowanym potencjałem. Nie dostrzegam w niej światopoglądowego manifestu, a raczej próbę bycia naj za wszelką cenę. Najgrubszy, by zostać zapamiętanym i uniknąć odpowiedzialności za własne życie.