Pamiętacie wydawnictwo literackie Pies Łańcuchowy? Wydało ono dwa e-booki, które pobrać możemy zupełnie za darmo. Zapłacić możemy później – jeśli uznamy, że autor sobie zasłużył. Czy warto więc wysłać przelew za „Gwelfów i gibelinów”?
Główny bohater, Marek, ledwo co pochował matkę, a już wybiera się na kolejny pogrzeb. Andrzej w jego życiu pojawił się właśnie w dniu pogrzebu mamy i odkrył przed Markiem nieznaną historię z życia jego rodziny. Jaką? Narrator będzie mówił o niej domyślnie, bo on już wie, o co chodzi, a czytelnik jeszcze nie. Ale to tylko zachęca do dalszego czytania, by wreszcie dowiedzieć się, co się wydarzyło dwadzieścia lat temu. I na całe szczęście nie będzie to jakieś beznadziejnie tanie zagranie w rodzaju „Andrzej jest twoim prawdziwym ojcem”. Dzięki podróży do przeszłości Marek przede wszystkim inaczej będzie mógł spojrzeć na własną matkę, która wydawała mu się pogodzoną z każdym nieszczęściem, poddaną losowi kobietą.
Jednocześnie pojawia się wątek „uczelniany” – promotor Marka najpierw zostaje oskarżony przez studentów o złośliwe oblanie całego roku (poza seminarzystami, co stawia Marka w trudnej sytuacji), a potem o wykorzystanie seksualne studentki. Cała sprawa tonie w informacyjnym szumie – Marek nie chce się angażować, mimo to wczytuje się w maile ze szczegółami od Ani26, która rzekomo jest wykorzystaną studentką. Nie chce też wchodzić w drogę byłej dziewczynie, która chce zwalczyć wykładowcę – ale zamiast tego daje się namówić zaprzyjaźnionemu dziennikarzowi na komentarz do sprawy, który potem wbrew woli Marka trafia do Internetu. Jego relacje z uczestnikami i obserwatorami konfliktu stają się skomplikowane. Przy tej okazji autor pokazuje czytelnikom kawałek mediów nowych czasów – Marek sam jest dziennikarzem, internetowym pisarzem, który zgubi gdzieś swoją pasję, a na dodatek zostanie wciągnięty w dyskusję o tym, czy internetowe dziennikarstwo trzyma poziom.
Ta książka to też muzyka płynąca przez epoki – poczynając od płyt winylowych z utworami rodziców bohaterów, poprzez kasety i pierwszy odtwarzacz płyt CD otrzymany w prezencie w złotych latach ’90, po współczesne koncertowe festiwale. Śmierć Micheala Jacksona przypomina Markowi wydarzenie z jego dzieciństwa, kiedy musiał wybierać pomiędzy oglądaniem transmisji koncertu Jacko w Polsce a Rolling Stones, ale i tak najbardziej lubił Guns’n’Roses. A to już wiedzie nas do wspomnień innego bohatera, do roku 1967 – bo nawet o studenckich demonstracjach z 1968 r. i o całej tej epoce można opowiedzieć z muzycznej perspektywy, z perspektywy koncertu Stonesów, a autor pisze „Do dzisiaj mało kto zdaje sobie sprawę, że o colę i popkulturę – a nie ustrój – walczyły te robotnicze masy”. Wspominanie przełomowych kulturowych wydarzeń i wsłuchiwanie się przez bohaterów w ulubione płyty z dzieciństwa nadaje książce też trochę nostalgiczny charakter.
I w zasadzie nad książką chciałabym się tylko rozpływać – niestety nie mogę. O ile w pierwszej połowie książki autorowi udało się zachować równowagę między historią właściwą a retrospekcjami, o tyle im bliżej końca, tym bardziej stawała się ona chaotyczna, zamieniając się w szereg losowych scenek z losowych okresów życia losowych postaci. Książka pod koniec gubi spójność, a ja zdałam sobie sprawę, że w zasadzie nie wiem, na co jeszcze oczekuję, przez co zrobiło mi się trochę wszystko jedno, co będzie dalej z bohaterami. Kiedy więc dotarłam do końca zniknął gdzieś ten zachwyt, który czułam na początku.
Mimo to przelew autorowi się należy – bo to kawałek dobrze napisanej książki.