Mam słabość do gotyckich katedr, a akurat na okładce tej książki jest piękna fasada strasburskiej katedry z rozetą, maswerkami, wimpergami i pinaklami. Oglądanie detali architektury gotyckiej mogłaby u mnie trwać godzinami. Takim sposobem okładka znęciła mnie do książki. Do tego tytuł sugerował treść, która od czasu lektury najsłynniejszej powieści Umberto Eco, wielkiego cyklu Maurice Druona i średniowiecznych powieści Folletta, przykuwa moją uwagę. "Kościół w czasach katedr i krucjat" to, rozbudowana literacko i emocjonalnie, historia pióra pisarza Henri Daniel-Ropsa. Ramy czasowe opowieści obejmują trzy wieki okresu 1050-1350, czyli dostajemy relację o największej politycznej potędze kościoła doby feudalizmu, krucjat i katedr gotyckich.
OGÓLNE WRAŻENIA
Opiniowana książka stanowi drugi tom cyklu historii kościoła katolickiego. Nie jest to pełnowymiarowa monografia historyczna szukająca zobiektywizowanych sądów, wręcz przeciwnie (co samo w sobie nie jest jeszcze zarzutem). Zabierając się do czytania, początkowo zakładałem bardziej formalne podejście autora i irytowała mnie jednostronność. Szybko jednak z tego niepotrzebnego stanu została jedynie krytyczna analiza poglądów Daniela-Ropsa, który bardzo sprytnie odmalował średniowieczny świat jedności w ramach zaproponowanego słowa klucza - 'christianitas', które w pewnym sensie było od zawsze pozorem. Pojęcie to konstytuuje uniwersalistyczną koncepcję świata Zachodu w średniowiecznym rozkwicie, zjednoczonego wokół spójnej, trwałej, i co najważniejsze u pisarza, słusznej wizji doktrynalnej podporządkowanej papiestwu. Pisarz-historyk z pełnym zaangażowaniem wpisuje się w prozelityzm, który de facto charakteryzuje każdą zinstytucjonalizowaną i zcentralizowaną religię. Nie uprzedza o takiej optyce czytelnika, sugerując wielostronności i uczciwość pisarską. Wykazał się przy tym sporym sprytem, pomijając najbardziej niewygodne fakty, relatywizując zjawiska bez przekonywujących argumentów, czy wpisując procesy w szerszy kontekst rozwadniający odpowiedzialność za czyny i decyzje jednostek i grup społecznych. Już samo rozłożenie akcentów, tematów i dobór przykładów przeczą uniwersalizmowi. Po prostu Daniel-Rops niechlubnie wpisał się w stosowaną od dawna manierę narracji wykrzywiającej historię powszechną, co w tym wypadku zaowocowało banalnym 'francuzocentryzmem' (nawet przykłady wielkości diecezji pochodzą wyłącznie z obszaru Francji - str. 256). Książka sprawiła mi również sporo satysfakcji, szczególnie w ciekawym przybliżaniu mentalności ludzi epoki z istotą odmalowanego monastycyzmu, z permanentnym dążeniem ideowych ludzi kościoła do jego reformy i wyścigiem we wznoszeniu kolejnych katedr z coraz wyższym sklepieniem i rozbudowanymi o detale fasadami. Wszystkie wspominanie zarzuty i pochwały rozwinę niżej.
JĘZYK
Jak wspomniałem, autor posługuje się mieszanką języka historycznego i literackiego. W tym przypadku oznacza to, że czasem trudno rozdzielić jego prywatne opinie od znanych faktów i na przykład suponowanych przekonań bohaterów. Nie wiem, co mam zrobić ze stwierdzeniami, jak podczas opisu maski pośmiertnej Bernarda z Clairvaux (str. 130-131): "(...) bardzo wysokie czoło świadczy o inteligencji. Z maski promienieje cudowna czystość." To nie wyjątek, ale reguła pewnej intelektualnej przemocy autora wobec czytelnika. W ogóle, opisy kilku kluczowych postaci - Bernarda, Franciszka, Bonawentury, Innocentego III, Urbana II, Bonifacego VIII czy Grzegorza VII to niemal czyste hagiografie! Momentami nie dało się tego czytać!
Właściwie każda historyczna kontrowersja czy przywołany styk z inną wiarą, stanowi pokaz wyższości rzymskiego odczytania théos. Nie przeszkadza autorowi, że Treuga Dei dotyczył wyłącznie chrześcijan (str. 307). Każdy detal papieskiej doktryny stanowi źródło prawdy zupełnej, a już ważne dla Wschodu elementy, roztrząsane podczas schizmy, to fanaberia, niestosowność (str. 436): "(...) kwaszony/niekwaszony?, co za problem (...)". Przykład byłby śmieszny, gdyby nie liczne stwierdzenia Daniel-Ropsa ustawiające jego skrajny subiektywizm, na przykład stwierdzenie, że inkwizycyjne prześladowania za herezję uznane zostały za koloryt epoki. Zresztą ten akurat fragment (str. 605) jest jednocześnie niesmaczny, wewnętrznie sprzeczny i zwyczajnie głupi:
"W perspektywie epoki, w której ludzka wrażliwość bardzo się różniła od naszej, w której człowiek był z pewnością bardziej prymitywny, bardziej wytrzymały na ból. Życia nie otaczano tym obłudnym szacunkiem, tak głośno obwieszczonym przez XX wiek, który jednocześnie znieważa je na tysiące sposobów. Inkwizycji-nawet widzianej z najgorszych stron-daleko jeszcze do współczesnych reżimów totalitarnych. Jej więzienia liczebnie nie dorównują obozom koncentracyjnym (...) "
Czyli kto i kiedy był bardziej prymitywny, bo się pogubiłem? Takich insynuacji, zawoalowanych uprzedzeń, czyli postaw przekreślających w moim odbiorze wartość sporej grupy prywatnych tez autora, mógłbym podać więcej. Może jeszcze jeden - Rekonkwista (str. 532). Że była - dowiemy się! - ale czemu jednym tchem, z opisem niewyobrażalnych okrucieństw, pojawia się usankcjonowanie 'ibero-krucjat' i ich uczestników:
"(...) obfituje we wspaniałe epizody, gdzie bohaterstwo i duch poświęcenia łączą się ze sobą, gdzie najwyższy ideała ożywia ludzi, dla których ich życie jest mniej cenne niż honor Boga."
Znowu. Czy to próba odtworzenia XIV-wiecznego myślenia, czy prywatna ocena autora? Jeśli to drugie, to Daniel-Rops faktycznie tkwi mentalnie w przed-humanistycznym odczytaniu świata. Przy okazji zastanawia mnie - czy Bóg potrzebuje obrony własnego honoru (i jak rozumieć chory konstrukt o ożywianiu czegoś w celu uśmiercenia?)? W takim zapale widzę sporo herezji, włącznie z nietzscheańską śmiercią Boga.
PLUSY
Mimo wszystko, sporym partiom pracy można przypisać dużą wartość poznawczą. Sugestywnie opisana w książce dominująca w XI czy XII wieku społeczno-psychologiczna postawa, pomaga czytelnikowi wczuć się w epokę. Dzięki temu daje się chociażby racjonalnie objąć pracę kopistów w skryptoriach, którzy całe życie spędzili na przepisywaniu Biblii. "Imię róży" po lekturze tej akurat pracy, stanie się w wielu elementach bliższe czytelnikowi. Pewne nieracjonalności nabierają rozumowego umocowania w wyniku ciekawie przywołanych okoliczności. Daniel-Rops bardzo sugestywnie odtworzył myślenie wielkich mistyków i zakonników. Ich sposób życia, argumentacji, choć nam obcy z natury, dobitnie pokazuje, jakość średniowiecznej wiary. Za równie wartościowy uznaję rozdział "Katedra", w którym dostajemy bardzo sugestywne wyjaśnienie znaczenia budowli gotyckich, wyścigu o chwałę i dumę z ukończonego dzieła (str. 408-410). Lektura "Filarów ziemi" Folletta staje się dzięki temu bardziej krwista, a niepohamowana dążność budowlana nabiera realności w faktach i duchu epoki. Szczególnie cenne były uwagi o pierwotnej kolorystyce katedr, która zasadniczo odbiegała od ich współczesnej bieli czy szarości. Nie tylko witraże w zamyśle twórców miały mienić się kolorami!
Na uwagę zasługują fragmenty, gdzie autor relacjonuje nieusuwalne napięcie między moralnością prywatną a interesem publicznym (str. 233-234). To iskrzenie przekładało się na ogólny obraz tarć między tronem i ołtarzem, które zdominowało w wiekach XI-XIV życie publiczne wyższych sfer. Mimo, że pewne detale u Daniel-Ropsa budują niezdrową aksjologię (o nieciekawych tego przykładach piszę przy sporze o inwestyturze), to sam opis zwarcia, sprzeczności racji i uwikłanie jednostek w konflikt, wypadł ciekawie.
MINUSY
W tematycznym obszarze przemian umysłowych autor wykazał się daleko posuniętą wstrzemięźliwością. Chodzi o wieloaspektowe pojęcie dualizmu. Przy okazji herezji katarów (str. 579-581) wspomina zaledwie o bardzo groźnym dla rzymskiej doktryny dualizmie wschodniej proweniencji, który kreował wizję świata jako arenę odwiecznego zmaganie pana dobra i pana zła - Boga i Demiurga. A przecież była i zdecydowanie ważniejszy dychotomia w postaci zderzenia filozofii z teologią (czyli racjonalizmu z objawieniem, sacrum i profanum). Akwinata u Daniel-Ropsa wpisuje się jakoby w pełni w scholastyczny dyskurs, rozwijając go twórczo, przy czym nie wiadomo, czemu tak ostro biskup Tempier w 1277 ogłosił tzw. 219 tez przeciwko tomizmowi (str. 368-370)? Według mnie rozdział o rozumie, budzeniu się alternatywy dla czysto teistycznej wiary, powinien być opisem zaistnienia potężnych bodźców do zmian i do zasygnalizowania jednego ze źródeł istniejących (nawet w średniowieczu!) postaw ateistycznych. Przecież kontakty z Arabami, prace Awerroesa, Ockham i Bacon unaoczniały inną drogę do prawdy. Każde ze wspomnianych nazwisk się pojawia w książce, ale nic z tego nie wynika, co najwyżej źródło niepokoju autora o doktrynę. Z kolei ten stan powinien być ubrany w przykłady ateizmu ludowego, heterodoksji czy sceptycyzmu, jako trwałych (choć mniejszościowych) elementów średniowiecza, a nie tylko być rysą na 'idealnym' dogmacie.
Powyższy zarzut to w sumie niewielki problem, bo sama nauka, racjonalizm, empiryzm i myśl świecka została przez autora potraktowana zdawkowo. Co innego węzłowe zjawiska epoki, które do dziś stanowią emblemat późnego średniowiecza. Ponieważ nie da się równie dokładnie odnieść do każdego kontrowersyjnego bloku problemów, opiszę dwa, a resztę tylko wyliczę.
Spór o inwestyturę był realizacją materialistycznych zapędów władzy świeckiej i duchowej w okresie rozkwitu feudalizmu. U Daniel-Ropsa ten wstyd spada wyłącznie na barki cesarza i jego stronników. Ze zdumieniem czytałem te infantylne analizy, gdzie
papież był: delikatnego sumienia, stanowczym ucieleśnieniem wierności zasad, miał szlachetne intencje, był nieszczęsna ofiarą manipulacji, depozytariuszem władzy apostolskiej
cesarz był: bez wstydu, handlarzem urzędów kościelnych, cudzołożnikiem, obłudnikiem, chciwym, symoniackim praktykiem.
Od razu drugi przykład. Innocenty III był najpotężniejszym papieżem w historii, to fakt. W książce jest wielkim strategiem, który wszystko, co robił, motywował budowaniem chwały Boga. Pisarz w jego charakterystyce skupił się na gloryfikacji, jakby pisał pean na jego cześć. Ani słowem nie wspomniał, że ten papież w 1205 nazwał Żydów niewolnikami i nakazał nosić im wyróżniające ich stroje. Znajome posunięcia? Innocenty III powołał również inkwizycję, która miała 'tylko' utrzymać jedność chrześcijańską (str. 598). Do tego rozgrzesza ją ze stosowania tortur (str. 603):
"(...) Kościół długo potępiał tortury, ale w XIII wieku uległ nurtowi, który pod wpływem odradzającego się prawa rzymskiego niestety przywrócił ich stosowanie w świeckim wymiarze sprawiedliwości."
Jak się okazuje, sam Bernard Gui (sugestywnie odmalowany przez Umberto Eco) przecież nie splamił sobie rąk, skoro w 42 wyrokach przekazał podsądnych władzy świeckiej (str. 606)! Sam papież, jako bardzo aktywny wojownik słusznej sprawy, dopuścił do haniebnej krucjaty zbaczającej w kierunku Bizancjum i nie zapobiegł potwornej w skutki krucjacie dziecięcej. Jakim cudem oba te fakty u Daniel-Ropsa świadczą na korzyść papieża - zapraszam do lektury.
Podobnej narracji, właściwie czarno-białej, dopuścił się autor w przypadku analiz herezji albigensów, sporu Bonifacego z królem Francji czy aktywności uczestników krucjat. Tych ostatnich, po potwornej rzezi niewinnych i zdobyciu Jerozolimy w 1099 (str. 491) opisuje słowami:
"Następnie przed Świętym Grobem padli na ziemię i długo leżeli z rozkrzyżowanymi ramionami, wyczerpani i szczęśliwi."
Napracowały się zuchy, to fakt!
PODSUMOWANIE
Zapewne w mojej opinii da się wyczuć emocje. Wiele w niej oburzenia i braku akceptacji. Daniel-Rops napisał swoją książkę kilka lat po ostatniej wojnie światowej. W wielu punktach jego optyka, w konsekwencji tej hekatomby, musi zdumiewać. A może raczej, wręcz przeciwnie - dostaliśmy ciekawy przypadek konsekwentnego pogubienia moralnego, jeśli 'tylko' założymy nienaruszalność pewnych prawd wiary, a rzeczywistości nakaże się do nich 'tylko' dorosnąć? Czyli im mniej dorasta ta materialna codzienność do wyobrażeń woli Boga, tym gorzej dla niej?
Przeczytałem sporo książek z historii religii. Tu nie rozumiem braku redakcyjnego komentarza ze strony szanownego wydawnictwie PAX obchodzącego 70-lecie. Czytając "Kościół w czasach katedr i krucjat" nie oczekiwałem tekstu spójnego z tezami Karlheinz Deschnera z "Kryminalnej historii chrześcijaństwa", ale jednoznacznego potępienia oczywistych nadużyć, a już na pewno nie hagiografii ułomnych ludzi, którymi byli i okrzyknięci święci.
Moja niska ocena, mimo kilku świetnych fragmentów, wynika głównie z języka autora, który świadomie manipuluje słowem poprzez pominięcia istotnych wątków, czy odwołanie się wprost do domniemanej woli boskiej w przypadku niedających się przemilczeć faktów powszechnie znanych. To największy grzech Daniel-Ropsa. Sam sporo się nauczyłem podczas tej krytycznej analizy tekstu. Była to wyczerpującą lektura również dlatego, że w gęsto zapisanych niemal 700 stronach pióro autora nie jest lekkie. Polecam wyłącznie dobrze przygotowanym do tej lektury świadomie wykrzywiającej historię. W ogólności - szkoda czasu.
Nie polecam - 4/10