"Opowieść Podręcznej" zaskoczyła mnie niezwykle pozytywnie ciekawą fabułą, wyszukanym stylem, prostotą i surowością dlatego też z ciekawością sięgnęłam po jej kontynuację. "Testamentów" nie da się recenzować i analizować samodzielnie, gdyż w oderwaniu od pierwszej części ta powieść praktycznie nie istnieje i traci swój przekaz. Nie radzę również sięgać po przygodę ze światem Gileadu w odwrotnej kolejności - to byłby czyn samobójczy. Z wielkim entuzjazmem i nadzieją brałam w dłonie głośną kontynuację serii o reżimie ortodoksyjnych fanatyków religijnych i w trakcie lektury zetknęłam się z murem stwierdzając jednogłośnie - to nie ta sama Atwood. W sieci rozlała się fala zachwytu i prawie wszyscy czytelnicy są zgodni co do opinii, że "Testamenty" wypadają zdecydowanie lepiej niż tworzona kilka lat temu "Opowieść podręcznej". No tak, wszyscy poza mną.
Druga część miała być kontynuacją, ale tak naprawdę tworzy odrębną i niezależną historię, mamy innych bohaterów, inne tempo akcji. W tej powieści oglądamy republikę Gileadu z perspektyw trzech różnych bohaterek: ciotki Lidii odpowiedzialnej za struktury państwa, młodej Agnes przygotowywanej do roli przyszłej Żony oraz obserwującej poczynania republiki tylko z mediów, mieszkające w Kanadzie Daisy. Te historie trzech kobiet przetną się w punkcie kulminacyjnym. Zabieg Atwood wydaje się dość ciekawym posunięciem, gdyż możemy poznać trzy odrębne i różniące się od siebie relacje, każda z nich patrzy na świat z innej perspektywy i każda dostrzega w tym świecie ukryte zło na własny sposób. Dlaczego uznaję "Opowieść Podręcznej" za zdecydowanie lepszą?
Być może w pierwszej części przeraziła mnie wykreowana przez Atwood rzeczywistość - pierwsza styczność z Gileadem była lekkim czytelniczym szokiem, natomiast w tej części reżimowy świat nabiera nieco ludzkiego oblicza i nie jest już tak straszny. Narracja powieści prowadzona jest naprzemiennie przez trzy różne kobiety, pomimo ciągłej zmiany osoby relacjonującej historia stawała się momentami nudna, przewidywalna w ten sposób, że łapałam się na opuszczaniu pewnych fragmentów. Nadmiar szczegółów i cały ładunek jaki autorka chciała przemycić pod postacią trzech bohaterek zwyczajnie tę opowieść zmiażdżył. Warto wspomnieć o dość schematycznym zakończeniu, którego po Atwood raczej bym się nie spodziewała. Ten odgrzewany kotlet nie ma dla mnie już takiego smaku, takiej pikanterii jak pierwsza część. Nie jestem łatwym czytelnikiem i od literatury wymagam większego zaangażowania, łatwo też przekupić się nie dam.
Być może wpływ na nieco inny charakter powieści miała kilkunastoletnia przerwa, bo książka powstała 15 lat po wydaniu "Opowieści podręcznej". Atwood umiejętnie budowała całą potęgę Gileadu, by właśnie w "Testamentach" doprowadzić ją do upadku. Ci, którzy do tej pory tak skrzętnie tworzyli i chronili republikę teraz przyczyniają się do jawnej dewastacji całego systemu. Plan utrzymania skorumpowanego społeczeństwa i dalsza budowa państwa idealnego coraz bardziej wymykają się spod kontroli aparatu Oka. W "Testamentach" ujrzymy nieco inny portret Gileadu z nieco ludzką twarzą, nie ujrzymy już silnego państwa, tylko coraz bardziej zdegenerowane społeczeństwo, gdzie kłamstwa, spiski i zdrady towarzyszom jego mieszkańcom na porządku dziennym. W tej powieści autorka uraczy czytelników zdecydowanie większą ilością akcji, mamy mniej opisów co z pewnością niejednego ucieszy. Analizując "Testamenty" jako samodzielny utwór śmiało mogę stwierdzić, że jest kiepskim dziełem, bez wyrazu, jednak w połączeniu z pierwszą częścią stanowi świetnie domkniętą całość.