„Historia, która domagała się, by ją opowiedzieć.
Narrator, który czekał, aż zjawisz się, by jej wysłuchać.
I ona. Dziewczyna, w której wszyscy się gubili, lecz on jeden się w niej odnalazł.”
„Światłoczułość”, historia, która została opowiedziana, a ja faktycznie zjawiłam się po to, aby ją poznać. I poznałam. I zamarłam na chwilę. I zagubiłam się. I kompletnie nie umiałam znaleźć słów, które oddałyby piękno tego, co przeczytałam.
„Światłoczułość” to debiut. Czytam debiuty z różnym rezultatem. Ale ta debiutancka powieść w moim odczuciu zasługuje na najwyższe noty. Ta historia ociera się o arcydzieło i aż strach pomyśleć, jakie będą kolejne książki Jakuba Jarno. Jedno jest pewne – sam sobie postawił tak wysoko poprzeczkę, że będzie musiał naprawdę się starać żeby nie zawieść czytelników, których zachwycił.
Centralną postacią „Światłoczułości” jest fotograf, Mateusz. Mamy możliwość obserwować jego rozwój/jego podróż nie tylko jako artysty, ale także jako człowieka. Jego wewnętrzne zmagania pozwalają mu na zrozumienie siebie i swojej roli. Fotografia zaś staje się nie tylko pasją mężczyzny ale również metodą na rany własne i cudze. Poprzez prace Mateusza Jakub Jarno prezentuje refleksje na temat życia, wnosząc nieprawdopodobny ładunek emocjonalny.
Historia „Światłoczułości” skupia się na trzech różnych postaciach, a opowieść narracyjna Mateusza jest pierwszą z nich. Pozostałe to opowieść śledząca losy starszego mężczyzny, Jana i jego powrót po latach do rodzinnego miasta oraz historia kobiety, Anny próbującej sobie poradzić z traumami z dzieciństwa. Trzy różne opowieści, bardzo angażujące czytelnika. Czuje się nieprawdopodobną więź z każdą z osób spotkaną na kartach książki, odczuwa się niemal fizyczny ból. Jarno według mnie ma talent do kreowania postaci tragicznych i potrafi opisać ich z niesamowitą wrażliwością. Każda z postaci posiada takie wnętrze, takie emocje i taką przeszłość, że pozostaną z pewnością w pamięci na długo. Ich wcześniejsze losy rzutują na teraźniejszość a wątki się ze sobą splatają tworząc wielowątkową narrację.
Są jeszcze dwie postaci i choć drugoplanowe, to zajmują w powieści Jarno dużo miejsca i odnoszę wrażenie, że bez nich ten tekst byłby niepełny. To Żerka i Witold. Przyjaciele i mentorzy Mateusza, odgrywający kluczową rolę w jego twórczości i życiu. Relacja między nimi przekracza wszystko, co znane. Jest tam szacunek, porozumienie na najwyższym poziomie ale również moc subtelnych napięć czy całkiem niewypowiedzianych uczuć (oczywiście w odniesieniu do Żerki). To bardzo silna więź, która w życiu tak rzadko się przydarza.
Najwięcej Żerki i Witolda w retrospekcjach, gdzie cofamy się do ich dzieciństwa zdominowanego przez okrucieństwa II wojny światowej. W „Światłoczułości” poznajemy listy pisane przez Witka i stają się one kluczowe, by zrozumieć charakter i życie dorosłego Witolda. Podobnie jest w przypadku Żerki – tu też poznajemy jej wspomnienia z dzieciństwa i młodości naznaczone wojną. Brawa dla Jarno za delikatność i wyczucie tematu, za nie skupienie się na tamtych czasach i za zachowanie równowagi między teraźniejszością a przeszłością.
Jakub Jarno nie omija trudnych tematów związanych z wojną, walką, Holocaustem, a wspomniane listy dają wgląd w myśli i uczucia dziecka – z dziecięcą prostotą wyrażają wrażliwość Witka, ale także Autora.
Jakub Jarno – poznałam to nazwisko przed chwilą. Przed sięgnięciem po „Światłoczułość” był dla mnie zagadką. Od teraz będę wyczekiwać kolejnej powieści, która wyjdzie spod jego ręki/rąk. Nie na darmo mówi się już teraz i chwali Jarno za subtelność narracji, za emocje, za głębię. Mówi się i pisze o jego stylu pisania, który jest prosty i elegancki ale w pewnym sensie zapewnia czytelnikowi zaangażowanie w poznawaną historię. I ja tego właśnie doświadczyłam. Jarno zbudował ze mną więź – most ze sobą, ze swoją intymnością i z tą historią. Poczułam się jak jedna z bohaterek występujących na kartach książki.
„Światłoczułość” Jakuba Jarno – przeczytajcie koniecznie!