O karierze marzy każdy. O awansach, docenieniu, pochwałach płynących nie tylko „z góry”, ale i od tych, którzy wraz z tobą ciągną firmowe taczki zarobku. Marzenia dobra rzecz, lecz jak się mają do rzeczywistości? Czy kariera faktycznie ścieli się pod nogami? Czy wyższe zarobki nie są mrzonką wiszącą na końcu kija, gdzie zamiast marchewki widzisz sakiewkę z tajemniczą zawartością i gonisz, przesz przed siebie nie zważając na otoczenie, bo musisz ją mieć, jest twoja, tobie się ona należy? Czy pochwały nie zatrzymała jakaś zapora?
Korporacje piękne oświetlone ciemnymi wieczorami i nocami stają się marzeniem każdego. Wyobrażasz sobie miłą atmosferę, jaka panuje w tych ciepłych miejscach, gdzie powietrze przesycone jest inteligencją, kreatywnością i pracą, która cieszy i pobudza. Ludzie stamtąd zachwycają. Marzysz o pracy tam, z nimi, teraz. Zerkasz w okna tych budynków i marzysz.
Dostajesz pracę po trzech etapach rozmów kwalifikacyjnych i czujesz, że złapałeś Boga za nogi. I choć twoja wiara kuleje, całujesz Bogu stopy z wdzięczności i radości, lecz to tylko złudzenia. To preludium do zatracenia, ale to przyjdzie później, teraz jest duma z samego siebie. Faktem jest praca lecz cała reszta to fantasmagoria. Bóg okazuje się być twoją Firmą, a jego stopy sznurami, które ściskasz podczas wspinaczki na obiecane wyższe stanowisko. Pniesz się po firmowym ośmiotysięczniku, bo perspektywa wyższego (lepszego) stanowiska, to wyższe zarobki, wyższy status i szansa przeprowadzki. Pniesz się ściskając sznur, który wspaniała kierowniczka Doda wysmarowała olejem. Każdy krok do przodu równoważy dwa do tyłu. Lecz w zaślepieniu nie dostrzegasz tego. Przecież Firma otuliła cię swym ciepłym kocem, doceniła i obiecała tak wiele.
Jednak życie ma własne drogi, którymi cię prowadzi, a te nie pokrywają z tym wytyczanymi przez Firmę. To dwie kompletnie różne mapy. Albo – albo. Nic pośrodku. W takim właśnie punkcie znalazł się bohater „Suchego Gangesu” Michała Jurczyńskiego. Albo Firma – albo dom. Albo inteligencja, której w firmie lepiej nie udowadniać – albo zidiocenie poza pracą, które uwiera jak kamień w bucie. Trzeba grać, wkomponować się w etiudę wygrywaną przez orkiestrę, na czele której stoi dyrygent zwany Firmą. Ty jesteś małym czymś pomiędzy inni małymi byle jakimi. Razem tworzycie dywan, na którym moszczą się wypracowane przez was zyski dla prezesów. Nie dla was. Wy nawet nie wiecie, jaki ów dywan ma kolor.
Coś ci to przypomina? Zahaczając o religijne słowa można powiedzieć z uduchowieniem „Padam na ciernie życia… To lot do piekła i z powrotem”.
Czy „Suchy Ganges” nie jest aby o tobie? O zaślepionym pracowniku bez imienia, bez nazwiska, bez wieku, który dał się pożreć wielkim Pracodawcom? Ale – zawsze jest „ale” – autor, poniekąd dla kontrastu dał swojemu bohaterowi mieszkanie w kawalerce, w bloku, gdzie melina meliną kręci, a życie pijackie innych wciąga w depresję. Na jednej szali Firma i wysokie progi, na drugiej dom i bełkot pijacki, głośna muzyka i telefon do policji, by coś zrobili… Coś. Tu, w tym miejscu życie życia nie przypomina. Jak i w Firmie. Na początku było inaczej, była równowaga, potem jednak jedna szala poszła do góry i tak została.
Michał Jurczyński niebywale wręcz precyzyjnie rozkłada swojego bohatera na czynniki pierwsze. Każdą jego myśl kładzie na literackim szkiełku i bada pod mikroskopem. Pisze o tym co widzi, zapełnia strony książki i zadaje pytania. Jednak nie pisze o diagnozie. Ten fakt przemilcza. Wyniki jego analiz musisz odnaleźć sam i po swojemu je zinterpretować. Lecz to nie wszystko. Musisz jeszcze siebie samego umiejscowić na wykresie osi obietnic i wizji. Postawić krzyżyk w miejscu, do jakiego doszedłeś.
„Suchy Ganges” to poniekąd kąpiel w rzece bez wody, podczas której musisz utrzymać się na powierzchni. Na brzegu brak ratownika. Gdy się zaczniesz topić, nikt cię nie uratuje. Inni robią to samo. Wyścig szczurów bojących się wody. Jesteś niczym pośród niczego. Jesteś człowiekiem kurczącym się, ślizgającym po powierzchni życia. Jesteś człowiekiem, który dopiero w ostateczności dostrzega prawdziwego siebie. Dostrzega pełnią czegoś, co zwiemy człowieczeństwem. Tak wygląda moja interpretacja „Suchego Gangesu”. Michał Jurczyński napisał powieść o zamknięciu jednostki na pewnej przestrzeni na niewiadomy okres i dał jej cel, bo tylko dążenie do celu nadaje życiu sens. Ale własne demony bohatera zbliżają się muskając skórę, chcąc zawładnąć podatnym teraz umysłem. Nie potrafi przemówić do własnego rozsądku, bo okazuje się być słaby. Ta powieść to konglomerat wielu gatunków literackich. Obyczajowy – psychologiczny - dramat socjologiczny, to zlepek wielu myśli, który wspólnie tworzy świetną lekturę.
To niewytłumaczalny rarytas książkowy. Dobrze się czyta, wywołuje burzę mózgu i zmusza do myślenia. Niczego więcej nie trzeba. Czytasz w aurze emocji.
„Z jednej strony cienie napierające ze wszystkich stron, z drugiej barka odpływa w czarną dal, a pośrodku, samotny i rozdygotany, jak drobina - Ty, który nikniesz tak, że nie musisz się specjalnie wysilać ani natężać umysłu, by wyobrazić sobie, że ta drobina, która kiedyś żyła, oddychała i przykuwała czyjąś uwagę, znikła całkiem. Mrugasz dwa razy i już jej nie ma...” dywaguję po lekturze.
#agaKUSIczyta
Agnesto