Kiedy zabieram się za czytanie jakiejś książki i nazwisko autora nie mówi mi zbyt wiele, staram najpierw dowiedzieć się co nieco o samym twórcy. Nie inaczej było w przypadku "Smoka Jego Królewskiej Mości" i Naomi Novik. Okazało się, że mama pani Novik jest Polką, co wystarczyło mi już, aby pomyśleć o niej odrobinę cieplej. Wychowała się na twórczości Tolkiena, uczestniczyła w projektowaniu gry "Neverwinter Nights: Shadows of Undrentide", a sam Stephen King nazwał jej książkę "cudowną i frapującą". Wisienką na torcie była informacja, jakoby Peter Jackson planował ekranizację pierwszego tomu z cyklu "Temeraire". Jak się pewnie domyślacie, nie potrzeba mi było więcej argumentów, aby z wielkim zainteresowaniem i jeszcze większymi nadziejami rozpocząć czytanie tej książki.
Umówmy się, że pomysł umieszczenia czasów napoleońskich w realiach fantasy nie był innowacją w wykonaniu Naomi Novik - przed nią tej sztuki próbowało już kilku autorów. Żeby daleko nie szukać, Susanna Clarke w swej powieści "Jonathan Strange i pan Norrell" użyła tego samego tła historycznego, co w przypadku tamtej książki wyszło akurat historii na dobre. Zagłębiając się w kolejne strony "Smoka Jego Królewskiej Mości" przekonałem się, że i tym razem koncepcja ta okazała się trafna.
Akcja powieści rozgrywa się, jak już wspomniałem, w czasach napoleońskich. Bonaparte, mianowany niedawno na cesarza Francji, po latach pokoju wznowił ofensywę skierowaną przeciwko Austrii w kontynentalnej Europie, a przede wszystkim wymierzając ją w stronę wrogiej mu Anglii. Mniejsza o intencje i przyczyny, wojny toczyły się od zarania dziejów i ciężko wnikać by w to, co kierowało jednostkami, które odgrywały w nich najważniejsze role. W całej sytuacji nie było by zupełnie nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w starciach, w szeregach wszystkich stron, występują... smoki. Tak jest, wy nie oszaleliście, a ja się nie mylę. Smoki najróżniejszych ras, maści i wielkości, hodowanie i krzyżowane przez ludzi tak, aby uzyskać jak najlepsze i najbardziej pożądane cechy. Żeby było jeszcze ciekawiej, stworzenia te są inteligentne (jedne bardziej, drugie mniej) oraz potrafią komunikować się między sobą i z ludźmi za pomocą najzwyklejszej w świecie mowy.
Cała historia zaczyna się w momencie, gdy załoga angielskiego statku Reliant przechwytuje francuską fregatę i po udanym abordażu odkrywa, że wartość ładunku, który transportowali Francuzi, przekracza ich najśmielsze oczekiwania. Okazuje się, że pod pokładem znajduje się smocze jajo. Kapitan Relianta, Will Laurence, postanawia zabrać jajo na pokład swego statku i dostarczyć je do siedziby Korpusu Powietrznego - jednostki, której nowy nabytek z pewnością mógł się przydać. Jak się jednak okazało, los chciał, aby wspomniany Laurence został zmuszony do porzucenia marzeń o karierze we flocie i zweryfikowania swych planów życiowych.
Pewnego dnia, jakieś dwa tygodnie drogi od obranego celu, jajo nagle stwardniało, co było oznaką rychło zbliżającego się wyklucia smoka. Wywołało to niemałą konsternację wśród całej załogi Relianta. Oznaczało bowiem, że ktoś z nich będzie musiał dokonać rytuału zaprzężenia, jeśli chcieli zachować marzenia o nagrodzie za swoją zdobycz. Mimo tego, że kapitan Lawrence nie został wybrany w uczciwym losowaniu, Temeraire, jak nazwany został sprawca całego zamieszania, postanowił wybrać na swego opiekuna właśnie jego, w jednej chwili wywracając całe życie Will`a do góry nogami. Lawrence został niejako zmuszony do dołączenia do grona awiatorów, czyli żołnierzy należących do Korpusu Powietrznego, korzystających ze statków powietrznych w postaci smoków. Znani byli oni z życia na granicy prawa, bardzo swobodnych jak na tamte czasy obyczajów oraz złej sławy, którą cieszyli się w wyższych kręgach.
"Smok Jego Królewskiej Mości" oczarował mnie niezwykłym realizmem, który cechuje zarówno ludzi, jak i ich wzajemnie kontakty opisane w książce. Dla nas, jednostek żyjących w XXI wieku, pojęcia takie jak obowiązek, przywiązanie do służby, honor, przyjaźń i rodzina mogą wydawać się rozmyte i nie zaliczać się do priorytetów. W czasach napoleońskich, tj. w wieku XVIII, były to wartości niezaprzeczalnie najważniejsze i właśnie w taki sposób ukazała je Naomi Novik, pokazując nam sytuację, w której Lawrence, choć początkowo załamany losem, który go spotkał, gotów jest porzucić swe dotychczasowe życie i wypełnić swój obowiązek wobec państwa i narodu. Jak się okazuje, obowiązek przeradza się w końcu w prawdziwą przyjaźń i niesamowicie ukazaną, specyficzną więź między człowiekiem a smokiem.
Na szczególną uwagę zasługują w tej książce właśnie intrygujące istoty, którymi są smoki. Każda z nacji poszczycić może się własnymi gatunkami, a każdy gatunek cechuje odmienny wygląd, charakter, temperament i inteligencja. Od ciężkich, bojowych "Regal Cooperów", przez małe i diabelnie szybkie "Pascal`s Blue", aż do chińskich "Cesarskich" czy nawet "Niebiańskich", jednych z najrzadziej spotykanych stworzeń na świecie. Temeraire, który należy do jednej w wymienionych przeze mnie ras (do której, przekonacie się sami czytając książkę!), przejawia ponadprzeciętną inteligencję oraz skłonność do pochłaniania wiedzy książkowej, przekazywanej mu przez niezmordowanego Lawrence`a. Oprócz tego odniosłem wrażenie, że smok ten patrzy na świat z jednego strony niczym dorastające dziecko, żądne wrażeń, niewinne w ten jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny sposób, z drugiej zaś przenikliwie i analitycznie niczym doświadczony życiowo mężczyzna. To mieszanka wybuchowa, która nie raz i nie dwa sprawiła, że uśmiech nie znikał mi z ust przez długie chwile.
Mógłbym napisać o tej książce jeszcze wiele dobrych rzeczy, nie znajdując przy tym praktycznie jej żadnych słabych stron. Zamiast tego zwrócę uwagę, że jest to dopiero pierwsza część cyklu "Temeraire", co akurat bardzo mnie cieszy, jestem bowiem zagorzałym fanem historii, których nie da zawrzeć się w jednym tomie, a taką z całą pewnością jest ta przedstawiona w książce "Smok Jego Królewskiej Mości". Gorąco zachęcam do lektury.