Zwykle nie wracam do raz przeczytanych książek, nawet tych, które bardzo mi się podobały. Na świecie jest tyle innych dzieł, z którymi chcę się zapoznać, że zwyczajnie szkoda mi życia.
A jednak powrót do „Smoka jego królewskiej mości” Naomi Novik chodził za mną od dłuższego czasu. W końcu zdecydowałam się kupić własny egzemplarz i sprawdzić, czy to co urzekło mnie w tej historii 10 lat temu, nadal się we mnie tli. I nie zdążyłam przeczytać nawet pięciu stron, a okazało się, że to nie jest tylko tlenie a wciąż jasny płomień.
Akcja powieści Naomi Novik rozgrywa się w czasach wojen napoleońskich, (jej pierwsza część czyli „Smok jego królewskiej mości” dokładnie w 1805, roku bitwy po Trafalgarem). I można machnąć ręką i powiedzieć: „E tam, iluż to już autorów mierzyło się z Bonapartem?”. Tak! Ale... Naomi Novik zrobiła historycznego fikołka i wplotła w te wojny lotnictwo. Siły powietrzne, które stanowiły smoki!
Dla mnie to pomysł niezwykle trafiony z trzech powodów: jestem historykiem, nie lubię Napoleona (a jest tu antagonistą) oraz miałam w życiu intensywny okres fascynacji literaturą fantasy. To wystarczyło bym dziesięć lat temu po tę książkę w ogóle sięgnęła.
Główny bohater powieści, (a raczej główny ludzki bohater) to William Laurence, kapitan Marynarki Królewskiej. Wskutek udanego przejęcie francuskiego okrętu pod jego skrzydła trafia smocze jajo i choć Laurence nie wyobraża sobie zmiany trybu życia, świeżo wykluty smok wybiera właśnie jego na swojego opiekuna. Książka skupia się głównie na opisach zwyczajów awiatorów i ich smoków oraz treningach aż do momentu, kiedy William i Temeraire, (bo takie imię Laurence nadał smokowi) zostają wysłani na swoje pierwsze wojenne misje. Oczywiście książka nie unika wątków obyczajowych, dzięki którym poznajemy zarówno życie prywatne Laurence'a oraz jego stosunki z innymi kapitanami. Całość stanowi idealną podwalinę pod kolejne części.
Naomi Novik zachwyciła mnie drobiazgowością. Użyłabym nawet porównania, że jej książka jest tak przemyślana niczym zasady quidditcha przez J.K.Rowling. Autorka opracowała smocze kwestie w najdrobniejszych szczegółach. Od ras smoków i różnic między nimi (w wyglądzie i zachowaniu) po ekwipunek bitewny, role osób stanowiących załogę, a także smoczą inteligencję, manewry czy zainteresowania. To jest jeden z największych plusów książki, a także styl autorki, który choć szczegółowy, nie jest męczący. Dzięki niemu lepiej można wczuć się w klimat i śledzić sytuację. Świetnie poprowadzone są też opisy potyczek. W taki sposób, że osoby nie interesujące się wojskowością doskonale są w stanie wszystko sobie wyobrazić.
Najbardziej uroczy w całej książce jest fakt, że smoki... mówią. A każdy z nich ma tak samo jak ludzie inną osobowość. Niektóre są trochę próżne, inne lekko głupiutkie czy leniwe i żarłoczne, mają też odmienne upodobania, ale każdy z nich jest gotów oddać życie za swego kapitana. Rozmowy Laurence'a z Temerairem, któremu William niejednokrotnie musi tłumaczyć zawiłości życia doprowadzają do wielu komicznych sytuacji i dialogów, (jak choćby próby wytłumaczenia smokowi, kim są prostytutki czy moment, w którym okazuje się, że Temeraire posiada własne poglądy polityczne i to na dodatek dość wywrotowe). Te wielkie maszyny bojowe, w stanie spoczynku są przyjacielskimi bestiami, lubiącymi muzykę klasyczną, książki o matematyce i towarzystwo ludzi.
Sięgnięcie po tę książkę po raz kolejny było znakomitym pomysłem. Bawiłam się wyśmienicie i żałowałam, że czasem nie mogę się przytulić do Temeraire'a, niczym do psa, który choć wielki, jest też poczciwym i dobrym stworzeniem, a także świetnym rozmówcą. Z przyjemnością powrócę do kolejnych części, (choć ich dostępność ograniczona przez brak dodruku), bo wiem już, że będę czerpać z ich powtórnego czytania taką samą radość, jak przez ostatnie kilka dni. Spotkanie z tymi starymi znajomymi było doprawdy na wagę złota i ani trochę nie żałuję czasu, który przecież mogłam poświęcić na zapoznanie z inną lekturą.
Serię Naomi Novik będę polecać z czystym sumieniem absolutnie wszystkim i już zawsze.
*Tytuł recenzji to wers z refrenu piosenki zespołu Dragonforce „Heart of the dragon”