Steven Erickson napisał o autorze "Czarnej Kompanii", że "Glen Cook w pojedynkę dokonał rewolucji na polu fantasy - z czego mnóstwo czytelników wciąż nie zdaje sobie sprawy." Przed przeczytaniem tego opasłego tomiska, składającego się przecież z trzech książek, z przymrużeniem oka traktowałem te, dość mocno brzmiące, słowa. Teraz, kiedy jestem już po lekturze i kiedy zerknąłem na datę pierwszego wydania, jestem w stanie przynajmniej częściowo podzielić opinię Ericksona. "Kroniki Czarnej Kompanii" to pierwsze polskie wydanie zbiorcze przygód najemników z Khatovaru. W jego skład wchodzą "Czarna Kompania", "Cień w ukryciu" oraz "Biała Róża". To niemal 1000 stron powieści, na które trzeba wydać niemałą kwotę 50 zł, jednak uwierzcie mi - naprawdę warto.
Czarną Kompanię poznajemy w mieście Beryl, w którym najemnicy służą tutejszemu władcy.. To kolejna z ich niezliczonych misji, to ich chleb powszedni. Całość historii widzimy oczami Konowała, który w Kompanii pełni rolę lekarza i kronikarza. Zaszczytna i poważna funkcja - kroniki są dla najemników prawdziwym skarbem. W świecie, w którym nie mogą być pewni przyszłości, ich przeszłość jest czymś, co nadaje sens ich istnieniu. W mieście wybuchają zamieszki spowodowane obecnością tajemniczych, potężnych i morderczych istot odkrytych w jednym z grobowców. W międzyczasie do Berylu przybywa jeszcze jedna persona, której tożsamość poznajemy odrobinę później. W wyniku kilku (przynajmniej pozornie) zbiegów okoliczności Kompania ewakuuje się z miasta i odpływa wraz z Duszołapem, jednym ze Schwytanych, bezgranicznie oddanym swej władczyni - Pani.
Od tej pory los Czarnej Kompanii zależy od woli wspomnianej przed chwilą kobiety. Najemnicy wplątani są w wojnę na szeroką skalę, zaś ich przeciwnikami okazują się być buntownicy, którzy walczą z tyranią Pani pod sztandarem Białej Róży, symbolu ich wolności i pragnień. Jak mówi legenda, gdy narodzi się znów Biała Róża, skończy się panowanie Pani i Schwytanych. Konował, wraz ze swymi braćmi, staje przed trudnym zadaniem sprostania wymogom ich przełożonej, jednak lata służby, różnych misji sprawiły, że są mistrzami w swoim fachu. Nie bardzo mając czas na moralne rozterki po prostu wykonują swoją robotę - i robią to perfekcyjnie. Nie mają jednak wątpliwości, że sytuacja, w którą się wplątali, jeszcze nie raz i nie dwa odciśnie się piętnem na całej Czarnej Kompanii. Nie wiedzą tylko, jak bardzo mają rację.
Glen Cook sprowadza powieść do poziomu zwykłego człowieka. Konował to 40-letni facet, który większą część swego życia spędził w Kompanii. Nie posiada żadnych magicznych zdolności, nie jest herosem. Jego bronią jest inteligencja i analityczny umysł. Podobnie rzecz ma się z większością żołnierzy, którzy mu towarzyszą. Jedynymi czarodziejami są Goblin, Jednooki i Milczek, a i tak daleko im do umiejętności, które posiadają potężni Schwytani, czarownicy w służbie Pani. Mamy tu zatem do czynienia z sytuacją, w której główni bohaterowie nie są super herosami, nie decydują o losie świata, nie posiadają niesamowitych zdolności - jest to po prostu grupa twardych, zaprawionych w bojach i pozbawionych złudzeń żołnierzy, dla których Czarna Kompania jest jedyną rodziną, jaka im została. Nie rozmawiają o swojej przeszłości, jednak traktują się jak bracia. Cook to jeden z ojców realistycznego nurtu fantasy.
To, co napisałem wyżej nie oznacza, że autor nie potrafi stworzyć postaci wyrazistej. Wręcz przeciwnie! Nie wiem czy to zasługa ich charakterów, czy też swojsko brzmiących imion, ale jestem pewien, że na długo nie zapomnę cynicznego, inteligentnego Konowała, niedźwiedziowatego, zawsze opanowanego Kapitana, porozumiewającego się jedynie mową migową maga Milczka czy budzącego prawdziwy niepokój, a momentami przerażenie Kruka. Wymieniać mógłbym bez końca, bo praktycznie każdy, kto odgrywa jakąś rolę w powieści zapada głęboko w pamięć. Nie mogę nie wspomnieć tu też o Jednookim i Gobilinie - parze starych (wiekowo i w przenośni) przyjaciół, których cechuje to, że... nie mogą żyć bez wiecznych kłótni, docinek, walk na coraz to bardziej pomysłowe, magiczne sztuczki. Momentami karkołomni, narażający bezpieczeństwo całej Kompanii, a jednak bezkompromisowi w swej przyjaźni i gotowi zrobić wszystko, by uratować towarzysza w chwili zagrożenia i pogrążyć go w czasie spokoju. Momentami naprawdę obrzydliwi, ale z pewnością wiecznie zabawni.
Magia. Odnoszę wrażenie, że Cook ma niemal nieograniczoną fantazję na tym polu. Przeróżne sztuczki i poważne czary, które stosują magowie Kompanii i Schwytani oraz buntownicy, są czasem tak pomysłowe i niespodziewane, że tak naprawdę nigdy nie wiedziałem, czego się do końca po nich spodziewać. Ciężko tu znaleźć odzwierciedlenie pompatycznych określeń z innych realiów, że "magia to sztuka". Tutaj magia to narzędzie pracy, czasem zabawa, a czasem śmiercionośna broń. Inkantacje i komponenty? Chyba w snach, oni po prostu mają talent! Tańczący i dziko wyjący Jednooki czarujący kolejną, ze swych chorych wizji to naprawdę ciekawa sprawa. Tu nawet człowiek, który nie mówi jest zdolnym czarownikiem, nie miej niebezpiecznym niż jego koledzy po fachu.
Jeśli chodzi i samą fabułę, to jest naprawdę ciekawa. W "Czarnej Kompanii" tak naprawdę oswajamy się z realiami, z samą kompanią, z zaistniałą sytuacją. Poznajemy Schwytanych, Panią, akcja może nie rozwija się jakoś nadzwyczajnie szybko, ale jest wciągająca i naprawdę ważne - nie nudzi. Wydarzenia opisywane oczami Konowała i jego sposób patrzenia na świat sprawiają, że bardzo łatwo wczuć się w sytuację. Ten człowiek jest po prostu "bliski" czytelnikowi, jak normalny człowiek odczuwa strach, radość, złość. I jako taki człowiek ma swoje tajemnice i spostrzeżenia, które zachowuje tylko dla siebie (i co za tym idzie, dla nas). Kiedy w "Cieniu w ukryciu" niektóre rozdziały nie są przedstawione oczami Konowała, czytając je czułem się dziwnie. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jak mocno wciągnął mnie w swą opowieść lekarz i kronikarz Czarnej Kompanii.
Piękno literatury polega na tym, że nieważne, ile się już przeczytało i nieważne jak bardzo sarka się, że nie można w książkach znaleźć już nic nowego, zawsze nadejdzie moment, gdy jednak znajdzie się taką pozycję. Ta została napisana w 1984 roku, jeszcze przed moim urodzeniem, zatem to z pewnością nie jej wina, że przeczytałem ją dopiero teraz. Ale cieszę się, że w ogóle na nią trafiłem. Realistyczny nurt fantasy nie musi przemówić do każdego czytelnika. Momentami jest tu `ludzko aż do bólu`, a przecież niektórzy chcą oderwać się od tego, czego doświadczają na co dzień. Jednak dla mnie "Kroniki Czarnej Kompanii" były niczym powiew świeżości i nie obraziłbym się, gdybym musiał czytać już tylko pozycje z tego gatunku. Nie mam zamiaru czekać na kolejne wydanie zbiorcze, po prostu wyruszam na łowy w poszukiwaniu kolejnych części!