Kiedy w 1850 r. Gustave Courbet wystawił w Paryżu swój przełomowy obraz pt. "Kamieniarze" dając początek nurtowi realizmu w malarstwie, spotkał się z falą krytyki. Scena przedstawiająca dwóch robotników przy pracy, dla większości odbiorców była zbyt szorstka, zbyt dosłowna, pozbawiona ukrytych znaczeń i klasycznego piękna, do tego stawiająca w centrum zwykłego (biednego) człowieka. Spokojna i oszczędna gama barwna oraz statyczna kompozycja tylko potęgowały wrażenie zwyczajności. Cechy tego obrazu odnalazłam w powieści J. Steinbecka. I chociaż Steinbeck napisał "Grona gniewu" w latach 30-tych XX w. , kiedy malarstwo realistyczne (tzw. American scene painting) rozwijało się w najlepsze, ja, czytając o losach rodziny Joadów miałam przed oczami sceny malowane pędzlem Francuza.
Realizm emanujący z kart powieści Steinbecka odebrałam jako wprost przytłaczający, a prostota fabuły, narracji i stylu wywołała u mnie doznania niemal haptyczne. Zadziwiający okazał się efekt, jaki, mimo zamierzonej oszczędności środków, uzyskał autor tworząc portrety bohaterów powieści i obdarzając ich tak wielką głębią psychologiczną, że wydały mi się osobami realnymi, namacalnymi, powstałymi z krwi i kości. Mistrzostwo! Zwłaszcza postać matki - pani Joad, która staje się opoką rodziny, a od jej mądrości i hartu ducha zależy przetrwanie bliskich. Cechuje ją jakaś pierwotna siła i wola walki z przeciwnościami. To ona prowadzi "stado" i bez skargi, okazywania słabości, na własnych barkach dźwiga ciężar występków i potknięć innych, nie tracąc wiary w spokojny koniec trudnej wędrówki. Niesamowite jest to, że tę wspaniałą kobietę stworzył mężczyzna!
A jak wypadli bohaterowie noszący spodnie? Cóż... Próbują się jakoś trzymać walcząc z egoistycznymi myślami, słabościami, własnymi demonami i impulsami, niektórzy z marnym skutkiem. Jakie to prawdziwe!
W opiniach czytelników spotkałam się z zarzutami braku akcji w powieści, rozwlekłości czy przegadania. Nie podzielam tych opinii, ponieważ mnie tak pochłonęło te kilkaset stron, że nawet nie zauważyłam kiedy zbliżyłam się do końca.
Zakończenie powieści również budzi niemałe kontrowersje i jest skrajnie oceniane. Autor pozostawił je otwarte. Czy to wada? Nie dla mnie. Moim zdaniem jest idealne. Pozostawia czytelnika z otwartymi ustami oraz nadzieją na happy end tułaczki Joadów w sercu.
W wątki opisujące nastroje czasów i przyczyny Wielkiego Kryzysu nie chcę się wgłębiać - wydają mi się dość subiektywne. O kwestiach ekonomicznych, a tym bardziej politycznych można by dyskutować nieskończenie, a wiadomo nie od dziś, że pieniądz rządzi światem, a biednemu nawet wiatr w oczy wieje. I chociaż od momentu wydania "Gron gniewu" upłynęło prawie sto lat, a nasza rzeczywistość bardzo się zmieniła, to nie powinna ona napawać nas zbytnim optymizmem, bo kiedy grupka ludzi posiada tyle majątku co połowa świata, a liczba ludności przymierającej głodem przekracza osiemset milionów, trudno patrzeć w przyszłość beztrosko.