Jako że jestem absolutna fanką Adama Berga, musiałam od razu sięgnąć po najnowszą część, o którą się dopominałam od maja. Pominę to milczeniem... W końcu jednak, po tylu miesiącach wypatrywania, miałam książkę w swoich rękach i można mnie określić mianem najszczęśliwszej osoby na świecie.
Dlaczego ja tak niezmiernie wielbię tę serię? Z wielu powodów i zacznę może po kolei, czyli od samej osoby Adama, który jest dziennikarzem śledczym i poszukuje zaginionych artefaktów. W większości przypadków dostaje zlecenie na poszukiwanie danego przedmiotu i co jest najcenniejsze w tym wszystkim, zawsze udaje mu się odnaleźć to co szuka (no dobra, z maleńkim wyjątkiem, ale to nie było zależne od niego!). Jest niezmiernie metodyczny i niczym pies gończy idzie tropem, który wyniucha. Do tego wszystkiego jest niezmiernie poukładany. No owszem, ma jakieś tam cienie z przeszłości i jest samotnym wilkiem, który chodzi własnymi ścieżkami, ale przy tym wszystkim jest też lojalny (no ok, miał chwilę słabości, ale się powstrzymał, więc dalej na plus).
Druga najważniejsza cecha książek Krzysztofa Bochusa, to umiejętność przechodzenia z przeszłości w teraźniejszość i odwrotnie. Te historie zawsze się wzajemnie zazębiają, a jak wiadomo, nie ma teraźniejszości bez przeszłości. I tak w 1908 roku dochodzi do ogromnej eksplozji na Syberii i świadkowie tego wydarzenia mówią o ogromnym pożarze, który strawił setki hektarów lasów. Wiadomo, taki wybuch może spowodować tylko zderzenie meteorytu z ziemią, więc na Syberię wybiera się naukowiec, który za wszelką cenę chce odnaleźć kawałki tej kosmicznej skały. Czy mu się uda? No cóż. Nie jest to łatwe, a wyprawy mają w takich rejonach wiele razy pod górę. Udaje się to wiele lat później z ogromnymi poprawkami na trajektorię i "rozbryzg" skały. I tak oto, w końcu mamy kamień tunguski, który zostaje oprawiony i staje się niezmiernie rzadkim klejnotem, który chcą posiadać wszyscy.
W 2023 roku przedmiot ów zostaje wystawiony na aukcję, z której potem znika, a Adam musi podążyć jego śladem. Skąd on tam? Ano dostał zlecenie od Daniela Ohma (tak z tych Ohmów), który od dawien dawna poszukuje tego niezwykłego klejnotu.
W międzyczasie śledzimy losy nie tylko naszego dziennikarza, który zdążył już być w Monachium, aby zaraz potem wylądować we Włoszech, a następnie udał się w swoje ukochane Karkonosze, z zamiarem przewietrzenia głowy i poukładania wszystkich klocków, których wydaje się, jest trochę za dużo. Jedna rozmowa, z żoną ostatniego posiadacza klejnotu i Adam ma nowy trop, który znowu prowadzi go do Włoch, tym razem nad bajeczne jezioro Como.
Tylko nie myślcie, że dziennikarz ma czas na zwiedzanie i podziwianie widoków, on momentami jest krok przed śmiercią i naprawdę czasami pcha się w łapy takich zbirów, że nie powinien mieć żadnych szans na przeżycie. I za to Adama szanuje niezmiernie, bo on każde swoje śledztwo doprowadza do końca, bez względu na konsekwencje i przykre dla niego wydarzenia. Ech.
I taka jest ta piąta część, od surowej i nieprzyjaznej Syberii, gdzie żyją bardzo biedne ludy, do Włoch nad jeziorem Como, z całym przepychem i blichtrem milionerów. W międzyczasie zahaczamy o okres przedwojenny i samą wojnę, aby następnie cofnąć się do 1918 i rodziny Romanowów... No to teraz Was zostawiam z pytaniem, skąd oni w tym wszystkim i zachęcam Was do przeczytania, tej, jakże niezmiernie intrygującej części. A jeśli nie znacie jeszcze Adama... No cóż, czas najwyższy się zaprzyjaźnić.