„Zrobiło się ciemno, okropnie ciemno, niemożliwie ciemno. Przez chwilę Amy słyszała tylko oddech Jaffa i słabe dudnienie własnego serca, ale potem znowu coś zaświstało, tym razem głośniej, i wiedziała, że słyszy winorośle, zanim jeszcze zaczęły ją chwytać. Wyskakiwały jakby ze wszystkich stron jednocześnie, ze ścian, sufitu i podłogi, plaskały o jej ciało, owijały się wokół rąk i nóg — nawet wokół szyi — i ciągnęły ją w stronę otwartego szybu.” Fragment powieści.
Na forach internetowych poświęconych horrorowi, zrobiło się głośno, kiedy na półki sklepowe trafiła powieść Scotta Smitha „Ruiny”. Momentalnie otrzymała tytuł najlepszego horroru ostatniego dziesięciolecia. Stephen King rekomendował książkę hasłem: „Ruiny to jeden wielki krzyk przerażenia…” Należało się przekonać, czy pochwały głoszone przez „Króla horroru” były tylko chwytem marketingowym, czy w pełni odzwierciedlały jakość utworu.
Głównych bohaterów, dwie zaprzyjaźnione pary, spotykamy w Meksyku, gdzie spędzają wakacje. Poznają tam Niemca, który namawia Amerykanów, aby pomogli mu odnaleźć brata, który udał się na wykopaliska archeologiczne do dżungli. Wraz z nowopoznanym Grekiem grupa osób wyrusza na poszukiwania. Nie zdają sobie sprawy, że wchodząc do dżungli, popełnili największy błąd w swoim życiu…
Wielką zaletą tej powieści jest to, że autentycznie trudno oderwać się od czytania. Akcja naprawdę wciąga, sprawia, iż czytelnik może poczuć się, jakby sam był uczestnikiem wydarzeń.
To, że książkę czyta się bardzo szybko jest spowodowane wywołaniem ciekawości u czytelnika i odkrywaniem przez niego kolejnych epizodów, ale nie tylko. Scott Smith posługuje się dobrym stylem, wie kiedy przyśpieszyć akcję, używając zdań prostych oraz potrafi potrzymać w niepewności, stosując rozbudowane zdania. Autor pozwolił sobie na bardzo mocne, wiarygodne opisy, które przyprawiają o prawdziwy dreszczyk emocji. Scena, kiedy jeden z bohaterów okalecza się, przecinając nożem skórę na klatce piersiowej w celu usunięcia pewnej rośliny, która zagnieździła się w jego ciele, wywołuje obrzydzenie, a zarazem czyste przerażenie. Co więcej, realizm przedstawionych zdarzeń potęguje u czytelnika strach i podświadomie zmusza do przewrócenia następnej strony. Choć nie można przesadzać, że książka jest zbyt brutalna. Smith spojrzał na zachowanie ludzi w arcykrytycznej, niebezpiecznej sytuacji i opisał wszystko jak najdokładniej. Z drugiej strony już w powieściach Juliusza Verne’a można było znaleźć opisy jak rozbitkowie, w trudnym położeniu (tratwa na morzu) i w akcie desperacji zjadają ciało nieżywego towarzysza niedoli.
Wydaje się, że umieszczenie akcji w jednym punkcie i prowadzenie jej tak, by nie zanudzić jest karkołomnym wyczynem. Smith spisał się doskonale. Właściwie 4/5 powieści rozgrywa się w tym samym miejscu, a całość czyta się z zapartym tchem.
Na obniżenie wartości książki wpływa niezbyt udane zakończenie. Oczywiście dla niektórych osób pozostawienie na końcu niedomówienia, zastosowanie budowy otwartej, może się okazać plusem, ale wydaje mi się, że nie w tym przypadku. Byłem rozczarowany, kiedy przeczytałem ostatnią stronę książki. Chciałem, aby autor wyjaśnił mi wiele kwestii dotyczących miejsca, gdzie znaleźli się główni bohaterowie. Niestety nie uzyskałem odpowiedzi. Widać, iż Smith zaplanował całą powieść bardzo dokładnie i trzeba się pogodzić z faktem, że nie postawił jednoznacznej puenty.
Czy „Ruiny” są najlepszym horrorem ostatniego dziesięciolecia? Pozostawiam to ocenie czytelników. Ode mnie tyle - bawiłem się świetnie podczas czytania lektury Scotta Smitha.