Czas jakiś temu w moje ręce trafiła ta oto książka. Przeczekać jednak musiała swoje, przecież w literackim łańcuchu życia czytelniczego zawsze jest zator, zawsze nie kończąca się kolejka tego co by się przeczytać chciało, czy też chciało ale „kiedyś”, aż do samego „fajnie by było znać”. Dekadenckiego sznytu w moim czytelniczym życiu dodał już, a jakże, Bukowski, jednak jest to opisany upadek człowieka niemalże dobrowolny, chwilami radosny, taki gdzie nieszczęście przyjmowane jest „z dobrodziejstwem inwentarza” – upadek całkowicie inny od tego, który wkrótce pokazał mi Michael Houellebecq.
46-letni, nienawidzący swojego podwójnego imienia Florent-Caude przez 330 stron powieści składa świadectwo z ostatnich miesięcy swojego życia przeżywając na nowo wszystkie chwile, które miały dla niego znaczenie i dawały mu szczęście. Mówi o kobietach, nie zdobycznych, ale kochanych, o tym że własnoręcznie kuł swoje nieszczęście.
Choć zacząć tu raczej należałoby od narracji, która w kontekście tematu, fabuły powieści – jest po prostu mistrzowska. Książka pisana jest narracją pierwszosobową, jakby pamiętnik czy dziennik choć bez konkretnych dat. U pisarza tego (z którego twórczością mam do czynienia po raz pierwszy) język doskonałe współgra z tokiem myślenia i rozumowania bohatera, z linia jego życia w tej historii. Nic nie jest opowiedziane za szybko, nic za późno, narrator opowiadając osiąga pełną harmonię ze swoją historią. Jestem zafascynowany językiem autora, mimo mocno depresyjnego charakteru powieści (na to schorzenie cierpi też bohater) nie można się oderwać od tak opowiedzianej historii, bardzo przygnębiającej historii. Książka nie schodzi ze świadomości czytelnika aż do końca, nie czytam książki, jestem zatracony w treści.
Autor ustami naszego narratora tworzy fotograficzny opis rzeczywistości przegranego życia, którą można ująć słowami samego bohatera – stanowi „autofikcję”, w której będzie tkwił już do samego końca, mówiąc „dopóki śmierć mnie nie wyzwoli”. Idąc przez końcówkę (jak sam mimo nie tak starczego wieku, końcu ma dopiero 46 lat) swojego życia Claude rozpaczliwie trzyma się okruchów życia, przeszłości tak upragnionej jak i w czasie jej uprzedniego trwania – nieposzanowanej. Wspomnienia miłości kobiet, które dały mu szczęście dają mu powód do życia i pragnienie powrotu do tych chwil, choć sam wie, że z chirurgiczną precyzją wycinane przez niego samego chwile już do niego nie wrócą. Ścigają go we wciąż pogłębiającej się depresji, nitki wspomnienia poprzedniego życia, w którym był i mógł być szczęśliwy. Wspomnienia odnoszą taki skutek, że zatracenie się w rozpaczy postępuje, a chłodna kalkulacja i trafne postrzeganie rzeczywistości dojrzałego mężczyzny zastępuje rezygnacja i zobojętnienie.
To książka bardzo piękna, choć niezwykle przygnębiająca. Czytanie jej może być trudne, dla co wrażliwszych czytelników psychicznie ciężkie. Odnosząc się do opinii niektórych czytelników – nie ma tu pornografii, a wulgarność jest wynikiem narracji, choć niespecjalnie rzuca się w oczy. Główną postać cierpi na depresję i przyjmuje leki, które całkowicie usuwają pragnienia seksualne z jego życia choć i te wspomnienia jako elementy relacji pojawiają się dość obrazowo opisane. Odniosłem wrażenie, że nie jest to zabieg celowy dla wywołania kontrowersji (bo i cóż tu nowego jest do wymyślenia, czy szokować ma umieszczona tu i ówdzie cipka czy też wspomnienia robionego loda?), a po prostu wspomnienia i myśli bohatera.
Studium depresji samotnego człowieka, czy dekadencka opowieść o człowieku, który goniąc za instynktami sam zniszczył swoje prawo do szczęścia? A może jedno i drugie? Powieść do zdecydowanego polecenia.
12.11.2019 r.