Książka "Mord na Zimnych Wodach" jest... sinusoidalna. Raz byłam nią zachwycona, innym razem znużona, trzecim - już zła. A na końcu dostałam deser z wisienką. Ale zacznijmy od początku.
Bydgoska opowieść kryminalna
Opowieść kryminalna, bo kryminał, w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, to to nie jest. Dochodzenie jest, a i owszem. Z wszelkimi plusami i minusami z lat dwudziestych. Jakieś ślady DNA? Jakie ślady DNA? Daktyloskopia ledwie wchodziła na arenę. Grafologia? A jest jeden sierżant, on był na kursie, to on coś tam wie i miał nam przekazać :) A wspomniany sierżant, z notatkami z kursu w ręce, usiłuje rozpracować list znaleziony na Zimnych Wodach. Oczywiście po godzinach. Przez co i my uczymy się podstaw daktyloskopii i grafologii. Podstaw wiedzy policyjnej z międzywojnia.
Książka ta jest debiutem. I jako debiut - rządzi się swoimi prawami (których ja, co prawda, nie akceptuję a'priori, ale...) Prawami, które mówią, że warsztat można wyszkolić, redakcję można ulepszyć, ale jak się nie ma o czym pisać, to się nie będzie miało o czym pisać (wiem, powtórzenie, ale zamierzone). Małgorzata Grosman ma. Zdecydowanie ma.
Książka jest długa (choć jak na standardy ostatnio wydawanych powieści, nie taka strasznie długa), przegadana (mnóstwo kompletnie niepotrzebnych, w moim pierwszym odczuciu, powtórzeń i dokładnych opisów, pachnących mi tak zwanym "laniem wody". I to jedyny minus, on jednak zaważył na całościowym odbiorze.
Bohaterowie tacy nijacy, a jednak...
Nie związujemy się z bohaterami,niby charakterni, a jednak miałcy. Dopiero na samym końcu powieści domyślamy się dlaczego...
Dowiadujemy się (a właściwie domyślamy) z epilogu. Ale kiedy czytamy "po prostu", tego nie wiemy . I nie widzimy tylko "mało charakternych" bohaterów.
Nie mamy się z nimi związać, bo są to postacie autentyczne.
Autentyczne, bo i cała książka oparta jest na historii, która się wydarzyła w Bydgoszczy. Jednakże nie można powiedzieć, aby była oparta na faktach. Autorka bowiem pomieszała (celowo) wydarzenia bydgoskie (mord na Zimnych Wodach), dodała kilka innych wydarzeń historycznych (nie do końca z tego samego okresu) oraz postacie z różnych okresów dziejowych (acz charakter postaci został oddany w stu procentach)
To wyszło świetnie. (szczególnie po przeczytaniu Epilogu, który właściwie jest nota historyczną)
I co niestandardowe w dzisiejszych kryminałach: żaden z policjantów-detektywów nie jest zdegenerowanym alkoholikiem. Widać, że pani Grosman idzie swoją drogą, krętą i sinusoidalną, ale WLASNĄ. Wielki szacunek, pani Małgorzato!
Początkowo nie wiadomo o co chodzi. Dwie narracje w jednym rozdziale nie wprowadzają zamętu, a tylko podkręcają ciekawość i chęć poznania fabuły. W drugim rozdziale, gdzie dwóch narratorów nadal jest utrzymanych, nagle pojawia się nowy wątek, nowy bohater i to, co wydawało nam się prawdą, sypie się w gruzy. W trzecim rozdziale autorka kontynuuje zaskakiwanie czytelnika. A w czwartym - już leci w dół. Albo sił zabrakło, albo terminy goniły. Od czwartego rozdziału jest "tak sobie". Co nie zmienia faktu, że:
Pokłony do samej ziemi za "research" i zaangażowanie Bydgoszczy
Akcja dzieje się w międzywojennej Bydgoszczy. I naprawdę się dzieje w Bydgoszczy!
Nie spotkałam jeszcze książki z Bydgoszczą w roli głównej. Jak również żadnego debiutu, tak dokładnie utytłanego w międzywojenne miasteczko (może wyjątkiem byłaby pani Aleksandra Borowiec ze swoją Gwiazda Szeryfa", ale ona raczej oddaje klimat i życie małomiasteczkowe, natomiast pani Grosman oprowadza nas po zaułkach, głównych ulicach, informuje, gdzie jest komisariat, którą "bimbą" można dojechac do ... i gdzie znajduje sie wypożyczalnia samochodów. Właściwie to przewodnik po przedwojennej Bydgoszczy, a trup, jak mawia moja siostra, jest tu niepotrzebny.
Zastanawia mnie nawet, ile czasu musiała autorka poświęcić na studiowanie przedwojennych map i przewodników. Nakład pracy jest zdecydowanie nieadekwatny do potrzeb zwykłego kryminału.
Zwłaszcza, że w temacie historii międzywojennej Bydgoszczy, jest pionierem. (poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale nie wydaje mi się aby kiedykolwiek pojawił się taki temat w książkach dla ogółu). Co więcej, autorka używa języka rodem z regionu (na końcu jest słowniczek gwary bydgoskiej, ale przy normalnym czytaniu i średnim rozumieniu tego co się czyta, jest on niepotrzebny).
I wisienka na torcie: Epilog, w którym zostało bardzo dokładnie wyjaśnione, co jest fikcją literacką (niewiele) co faktem, kto postacią autentyczną, a kto postacią autentyczną z innego okresu historycznego. Wiem, trochę zamotałam, ale autorka zamotała nie mniej :)
Ten epilog powinien być jako wstęp. Wiem, że to położyłoby zaskoczenie czytelnika w pierwszych dwóch rozdziałach, ale zupełnie inaczej odbierałabym tą książkę wiedząc to, czego się dowiedziałam pod sam koniec.
Z kilofem na Proximę
Wg mnie potencjał autorki i tematu został totalnie niewykorzystany. Ale jeśli to miało być preludium do książki historycznej, to bardzo udane. Jeśli autorka zamierza wykorzystać zebrany materiał w innej powieści, to też nie jest to zły pomysł. W mojej skromnej opinii autorka wzięła sobie za dużo na debiutancką powieść. Z "kilofem na Proximę" bo z "motyką na słońce" to nieco za mało, jak na tą tematykę.
"Terra incognita" jest dobrym pomysłem na debiut, ale pod warunkiem, że jest to temat lekki, łatwy i przyjemny.
Tu temat łatwy i przyjemny nie jest. Podziwiam zatem, wybaczam dłużyzny i lekką miałkość w narracji środkowej części. Wybaczam wszystko (choć wiele więcej do wybaczania nie ma), bo ja tu widzę gwiazdę beletrystyki kryminalno-historycznej, odkrywcę ziem nieznanych, a dopracowanie warsztatu przyjdzie z czasem.
Polecam tym, którzy lubią odkrywać historie nieznanych dotychczas miejsc. Którzy lubią opowieści i kryminały, ale bardziej opowiadane, niż krwawe. Tym, którzy przeszukują biblioteki w poszukiwaniu pitavali. I tym, którzy mają cierpliwość dla średnio udanej redakcji, bo dostrzegają, wspomniany wyżej, potencjał.
PS. pozarecenzyjny. Jako nałogowy pożeracz "kryminałów retro" ustawiłabym tą konkretną powieść, gdzieś między Kwiatkowską Katarzyną (od kryminałów retro w Poznaniu), a wspomnianą Aleksandrą Borowiec. Ale... to dotyczy tylko tej jednej książki, bo ja tu przeczuwam coś wielkiego, kryjącego się w zapiskach autorki. Obym się nie myliła.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl i bardzo mi z tym dobrze, bo odkryłam Bydgoszcz na mojej książkowej mapie Polski :)