1926 rok, Bydgoszcz, Zimne Wody – znaleziono zwłoki kobiety, aspirant Andrzej Fąferka wraz policją rozpoczyna śledztwo. Okazuje się, że przed laty ktoś też w podobny sposób zabił 5 kobiet, nie został złapany. Czy pojawił się naśladowca, czy morderca powrócił?
Retro, kryminał, okładka, tytuł – wszystko wskazywało na dobrą zabawę. Niestety tylko wskazywało.
Zacznijmy od retro, autorka próbowała zanurzyć czytelnika w czasy dwudziestolecia, niestety tylko próbowała. Opisy Bydgoszczy i troszeczkę gwary to za mało, nie znam miasta i tym bardziej nie mam pojęcia czy tak wtedy wyglądał, to już muszę pozostawić mieszkańcom, tak samo jak słowniczek gwary umieszczony na końcu książki. Brak mi tych opisów jedzenia, ubiorów, te fragmenty oczywiście były, ale wtedy miałam wrażenie, że przenoszę się do innych czasów, za mało, zbyt mało ciekawie. Plusem są oczywiście opisy pierwszych badań nad grafologią i wysuwane wnioski, ale dla zaczytanych osób w kryminałach, to jakby powrót do nauki alfabetu. I teraz coś, co autorka zastosowała, nie mam pojęcia, z jakiego powodu. Okazało się, że osoby, które opisuje w powieści istniały, nie są fikcją literacką. I tutaj szok – w ich opisie na końcu książki Grosman pisze, że niektóre nawet nigdy w Bydgoszczy nie były, autorka wzięła ich nazwiska, funkcje, które pełnili gdzie indziej i zawiozła wszystkich w dorożce do Bydgoszczy. Może ktoś wie, w jakim celu, ja rozumiem, trzeba było jakoś nazwać swoich bohaterów, określić ich role, ale, po jakie licho umieszczać realne postaci. Niestety ja jestem przyzwyczajona i tak odbieram literaturę retro, że jeżeli bazuje na historii, powinna ona być realna.
Warstwa kryminalna jest jedno czasowa, dla osób, które niezbyt lubią wątki przeszłości, tutaj tego nie ma. Jest mowa o morderstwach z przed paru lat, ale one nie mają wpływu na teraźniejszość. W ogóle mam wrażenie, że wszystko zostało jakby napisane bez polotu, niby jest śledztwo, ale nijakie, niby jest zabójca, ale też jakby w tle, niby ktoś teraz morduje, ale to znów jakby w tle. Sami bohaterowie, aspirant i jego koledzy jakby od niechcenia prowadzą śledztwo, jeden nawet zostanie zaatakowany. Dwie, rzeczy mnie zainteresowały, ale w pewnym momencie, czułam, że autorka wpadła na pomysł, ale nie miała jakiekolwiek pojęcia jak to pociągnąć dalej. Sprawa narkotyków, w które włączyła się żona aspiranta, zapychacz stron, co miała wnieść, że aspirant miał żonę i ta poszła za tropem (wiem po co były te narkotyki, do fabuły, ale to tak marginalne, że musiała być o tym cała opowieść??)
Pamiętnik mężczyzny pisany był dość interesująco, ale wynik psychologiczny był już żaden i balonik oklapł. Druga rzecz, która mogła zaciekawić, to układ ciała po morderstwie i ułożone żołędzie, oprócz dywagacji na temat herbów, i połączenia to z jednym z dworów nic z tego dalej nie wszy szło. I jeszcze sprawa ojca jednej z ofiar, detektywi i hrabina – super, ale znów za krótko, bez jakiegokolwiek rozwinięcia, akcja ostateczna dająca nadzieję i znów cisza.
Ogólnie, dla mnie niestety to mdła historia, która potencjał miała, ale oprócz tego pierwszego och, dalej było już „takie se”