Początek lat 90. ubiegłego wieku to okres trudny dla Polski i ich mieszkańców. Transformacja ustrojowa, która miała miejsce w tym czasie, odcisnęła piętno na pokoleniu Polaków, które chciało polepszyć byt swój, jak i swoich najbliższych. Wyjazdy na tzw.: saksy (słowo to pochodzi od nazwy niemieckiego landu Saksonia. W XIX wieku narodziła się wśród Polaków tradycja wyjazdów do pracy w Niemczech. Jeździło się wtedy przeważnie do Saksonii i stąd pozostało powiedzenie "wyjechać na saksy") były szansą na zarobek, który pozwoliłby na podreperowanie budżetu domowego, zakup nowoczesnej elektroniki, dołożenie do budowy domu czy samochodu. Ten wstęp to takie nakreślenie fabuły powieści obyczajowej Marii Tuszyńskiej. Dodam tylko, że 1994 roku udało mi się wyjechać ze szkoły do Niemiec, do Berlina i wtedy tam był inny świat. Nowoczesne budowle, czystość na ulicach, metro... w porównaniu do szarej, brudnej, jeszcze przypominającej czasy PRL-u, Warszawy, było dla mnie czymś niesamowitym. I jeszcze nawiązując do stolicy Niemiec, byłem tam niedawno. Takiego syfu na ulicach w najczarniejszych snach się nie spodziewałem.
Wróćmy jednak do powieści i do autorki. Pani Maria mieszka na Pomorzu w niewielkiej miejscowości niedaleko Kołobrzegu. Studiowała polonistykę, jest też absolwentką podyplomowego studium bibliotekarstwa. Pracowała w zawodzie nauczyciela. Prywatnie pasjonuje się literaturą, teatrem i muzyką.
Sam tytuł wskazuje, że akcja powieści będzie miała miejsce gdzieś, gdzie będą wiatraki. Wtedy w Polsce ich jeszcze nie było, za to u naszych zachodnich sąsiadów pozyskiwanie energii w ten sposób było już dosyć powszechne. Dlatego też na okładce mamy przepiękny widoczek na dwa wiatraki, które stoją wśród pól na tle błękitnego nieba.
Nakreślę teraz zarys powieści. Grupa ludzi z Pomorza Zachodniego, w której są nauczyciele, pracownicy służby zdrowia, urzędnicy różnego szczebla, wykorzystują urlop bądź wakacje na wyjazd do Niemiec. Jadą w okolice Hamburga do dużego gospodarstwa rolnego, gdzie będą ciężko pracować, by zarobić niezłe pieniądze. Wynagrodzenie wydaje się dla nich spore, jednak dla prowadzących takie biznesy po zachodniej stronie Odry to nie są duże pieniądze. Przeważnie Polacy godzą się na takie zarobki, bo dla miejscowych to marne grosze (czytaj fenigi). Nikt z nich nie chce ciężko pracować za tak niskie pobory. Dla Polaków to raj, ale muszą naprawdę ciężko pracować. Zderzenie z Zachodem jest dla wielu szokujące. Nadal między narodami panuje nieufność, pogarda i negatywne poglądy. Podczas pracy wiele z nich zostanie zweryfikowana. Szybko wyjdzie, kto ciężko pracuje, kto ma szansę na zostanie dłużej, kto zostanie odesłany do domu.
Powieść nie ma jednego bohatera. Każdy z uczestników wyjazdu ma swoje problemy, chce zarobku, bo ma swoje marzenia, które pragnie zrealizować po powrocie do Polski. Wiemy, kto jest bardziej zmotywowany, kto mniej, co powoduje konflikty między nimi, ale też nawiązują się nowe przyjaźnie. Ciężka praca niezależnie od panującej aury, niezbyt dobre warunki lokalowe, mocno wpływały na psychikę pracujących. Poznajemy realia takiej pracy. Poznamy charaktery ludzi, którzy nie zawsze byli skorzy sobie pomagać.
Autorka w idealny sposób nakreśliła realia, z którymi zderzyli się Polacy, pracujący pod Hamburgiem. Fani powieści obyczajowych na pewno nie będą zawiedzeni. Powieść czyta się dobrze, choć wiele w niej smutku, gorzkich chwil, rozczarowań i w ostateczności wydaje się, że taki wyjazd nie zaspokoił potrzeb tych, którzy chcieli dorobić się wielkich pieniędzy.
Recenzja powstała dzięki portalowi sztukater.pl, któremu dziękuję za egzemplarz książki.