"Życie Violette" Valerie Perrin to powieść, o której słyszałam, wielokrotnie też okładka w niebieskiej tonacji przyciągała mój wzrok. Wiedziałam, że kiedyś po nią sięgnę i kiedy nadarzyła się okazja wysłuchania audiobooka - skorzystałam z niej. To była dobra decyzja, gdyż wiele w powieści jest nazwisk i innych wyrażeń w języku francuskim, a nie znając go pewnie męczyłabym się przy czytaniu. Audiobook w bardzo dobrej interpretacji Katarzyny Traczyńskiej wybawił mnie z tego i pewnie wpłynął na mój odbiór, bo słuchałam bez zbędnych przerw i zastanowień nad tym, jak to się też czyta.
"Życie Violette" to powieść piękna, smutna i zaskakująca. Ma w sobie coś z pamiętnika, spowiedzi, refleksji, powieści obyczajowej, pojawiają się elementy romansu, kryminału, psychologii. Przede wszystkim to powieść o człowieku i tym, jak radzi sobie z życiem, a w wielu przypadkach - nie radzi. W życiu Violette pojawia się - na dłużej lub krócej - wiele nazwisk, z którymi kryją się rozmaite historie, mniej lub bardziej tajemnicze. Wszystkie sprawiają, że czytelnik zmuszony jest do refleksji. Może się zgadzać z tym, co pisze autorka lub nie, ale nie sposób przejść obojętnie obok napisanych słów.
"Życie Violette" to także powieść o przeżywaniu żałoby i straty, o wychodzeniu ze stanu, który wydaje się być najtrudniejszym i najgorszym doświadczeniem w życiu matki. Miejsce, w którym mieszka i pracuje Violette na pierwszy rzut oka wydaje się być nierzeczywistym, smutnym i pełnym martwoty. Tymczasem to miejsce pełne życia, ludzkich historii, wspomnień.
"Życie Violette" to powieść o kobiecie, której los nie oszczędzał od dnia narodzin. Właściwie z góry skazana została na bycie wyrzutkiem społeczeństwa, tymczasem życie ją zaskoczyło, a być może ona sama siebie zaskoczyła. Ambitna (nauka czytania) i dobra przez większość swojej egzystencji pozostaje samotna, ale potrafi znaleźć nić porozumienia z wieloma osobami pojawiającymi się na jej drodze. Niesprawiedliwie oceniana (rodzice jej męża i on sam), cierpliwie to znosiła i nie buntowała się głośno, lecz przyjmowała na siebie kolejne ciosy. Wszystkie kłody, jakie życie rzucało jej pod nogi, próba ich przekroczenia, sprawiły że Violette staje się silną kobietą, ale wciąż niezwykle wrażliwą.
To powieść o poszukiwaniu odpowiedzi na wiele pytań. Czym jest miłość? Czym jest śmierć? Dlaczego to, dlaczego tamto? Kim sami jesteśmy? Najbardziej wytrwały w poszukiwaniu odpowiedzi (o przyczyny pewnego zdarzenia - nie zdradzam jakiego) wydaje się być mąż Violette, a kiedy dostaje odpowiedź, wcale nie jest zadowolony. Odpowiedź zamiast go uspokoić, jeszcze bardziej burzy jego życie. Do tego stopnia, że pozbywa się własnej tożsamości.
Nie można przejść obok tej książki obojętnie. Czasem się uśmiechnąć, lecz częściej uronić łzy. Po ostatnim zdaniu zostaje pewien niedosyt i żal, że Violette i jej mąż tak naprawdę rozminęli się, od początku do siebie nie pasowali. Ani szczęście, ani nieszczęście ich nie zjednoczyło, a on, którego im dalej w powieść, rozumiałam i coraz mniej nienawidziłam, nie zdążył przeprosić Violette.
Przeczytałam, że Valerie Perrin jest m. in. fotografką. Stąd też zapewne umiejętność wychwytywania z otaczającego nas świata szczegółów, na które inni nie zwróciliby uwagi. Opisywane przez nią historie są jak zdjęcia, łatwo je sobie wyobrazić w postaci wyrazistych obrazów, widzieć je tak, jak ogląda się fotografie. To piękna książka. Nie porywa akcją, ale tchnie jakąś dziwną radością, choć często przepełnioną smutkiem.