Pałac w Moczarowiskach….
Otrzymałam w okolicach sierpnia jako egzemplarz recenzencki. Nie byłam przekonana.
Zgniło-zielona okładka jest: brzydka. Tak po prostu. Nie odmawiam jej nuty melancholii, lecz wygląda smętnie i cokolwiek depresyjnie.
Opis… Rozpoetyzowany i do bólu sentymentalny. Nie moje bajki. No, ale to duet Ulatowska & Skowroński, o których czytam sporo dobrego, a że czaję się na kilka książek sygnowanych ich nazwiskiem… Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Więc czemu nie w Moczarowiskach?
W tym miejscu trafiłam na ścisłe „Top 10 największych absurdów w literaturze dla kobiet”. (
https://nakanapie.pl/a/top-10-najwiekszych-absurdow-w-literaturze-dla-kobiet). Albowiem w „Pałacu w Moczarowiskach” wszystko jest tak karmelkowe, tak rzewliwe i tkliwe, że jest to aż nienaturalne i przygnębiające.
Oto do przedziwnego hotelu w Moczarowiskach prowadzonego przez nie mniej niepowszedniego hrabiego i jego co najmniej osobliwego lokaja trafia grupa życiowych mizeraków, którzy pod skrzydłami Sępa-Moczarowskiego otrzymują drugą szansę na lepsze życie i nowe jutro. A całość, jako się rzekło, opisana górnie i chmurnie, aż dziwno, że nie rymami.
Im bardziej zagłębiałam się w literackie wizje obojga autorów, tym bardziej tęskniłam za smakiem tatara z cebulką, kiszonym ogórkiem i pajdą chleba ze smalcem.
Sam "Pałac..." to taka trochę „Osada” dwa kroki za cywilizacją, gdzie wstęp mają tylko wybrani i ściśle wyselekcjonowani.
Hrabia Sęp-Moczarowski ma w sobie wiele z poczciwego wujka, przeniesionego żywcem z innej epoki. Magda Jabłońska - 100% z Sierotki Marysi; wykorzystanej, pognanej precz z piętnem hańby na czole, Julian Jagodziński - oszust i krętacz odnajdujący w Moczarowiskach nową misję i nowego siebie. Nika - dziecko nędzy i rozpaczy, która jak wyżej. Jest też dobry wróżek Feliks, kryjący się w mrokach pałacowych piwnic, zdolny spełnić najbardziej wirtualne życzenie oraz Leokadia Chmura-Maj-Sandrow - trojga nazwisk domorosła panna Marple, bez której hrabia Moczarowski kisiłby się we własnym sosie a przez wrodzoną ciekawość, by nie powiedzieć: wścibstwo wdowy Sandrow, przestał się gryźć wnukiem-mendą, zamiast tego zyskał kilka innych powodów do zmartwień. A pani Leo do wyciągania na światło dnia sekretów Moczarowisk posiada szczególny talent. I Władysław Moczarowski - wnuk hrabiego; perfidna swołocz bez skrupułów, o czym więcej zapewne w tomie następnym, albowiem Ulatowska & Skowroński dają do zrozumienia, równocześnie na ostatnich stronach książki pokazując czytelnikowi (mnie) środkowy palec.
Wszystko to spreparowane lirycznie, melodramatycznie, utopione w słodyczy lepkiej jak balsam Szostakowskiego. Z tej też przyczyny moje odczucia względem Moczarowisk są najoględniej mówiąc, niechętne.
„Pałac w Moczarowiskach” to nasączona werteryzmem tragikomiczna iluzja, której twórcy folgując romantyczno-lirycznym klimatom przekroczyli czerwoną linię pomiędzy tym, co w granicach rozsądku a niedorzeczne. Mówiąc dosadnie: Przegięli pałę.
Ulatowska & Skowroński uczynili z "Pałacu w Moczarowiskach" wyidealizowany azyl dla zbłąkanych dusz, za patrona dając im wzór cnót arystokraty-dżentelmena i żywiołową, choć nie mniej dystyngowaną jejmość. Całość zaś doprawili przepotężną ilością słodu, który pali kubki smakowe na wylot i odbiera im wszelką wrażliwość.
Nasączona wylewającą się zewsząd nastrojową glazurą, kompletnie straciłam zainteresowanie. Żułam tę niemiłą mi breję niczym zimną owsiankę lub papkę z trocin.
„Pałac w Moczarowiskach”, na wskroś przesiąknięty ckliwym sentymentalizmem, okazał się dla mnie wyjątkowo gorzką i niestrawną pigułką. Porzuciłam tę lekturę bez żalu, pod byle pretekstem, i do dnia dzisiejszego nie znajduję ani chęci, ani motywacji, by do niej wrócić.
Niniejszym ogłaszam swoją porażkę.
„Pałac w Moczarowiskach” to nie jest miejsce dla mnie.
Egzemplarz "Pałacu w Moczarowiskach" otrzymałam z Wydawnictwu Prószyński i S-ka