Moje pierwsze spotkanie z Zośką Papużanką było dawno, dawno temu, a po nim długo nic. Stwierdziłem więc, że to już najwyższa pora, żeby sięgnąć po coś nowego. Bardzo dobrze wspominam autorkę z "Przez". Świetna, poetycka proza, miejscami niepokojąca. "Żaden koniec" jednak był... średni.
Mówi się, że ta pozycja jest literackim wodewilem. Nie spotkałem się dotychczas z tą nazwą, ale sprawdziłem, że wodewil to muzyczny dramat z wątkami komicznymi. Nie znam dokładnie jego struktury, natomiast to chyba za dużo powiedziane. W "Żadnym końcu" po prostu widać teatr, i tyle. Ludzie zachowują się jak nieopierzeni aktorzy bez doświadczenia, życie to gra. Gesty, piosenki, narracje, dialogi - wszystko jest tutaj teatralne. Proza Papużanki przypomina trochę scenariusz sztuki, tylko już sfabularyzowany.
"Jakub się zaśmiał. Żona Jakuba się zaśmiała. Staruszka numer dwa też się zaśmiała. Cały budynek się zaśmiał. Słońce się zaśmiało i chmurki, i trawa, i piesek na trawie. Tylko babcia się nie zaśmiała".
Jak, być może, sami możecie stwierdzić po powyższym fragmencie, "Żaden koniec" zdecydowanie można posądzić o grafomaństwo. Na początku czytało mi się książkę dobrze, doceniałem ciekawe rozważania o śmierci i życiu. Jednak im dalej w las, tym więcej drzew, więc i ciemniej. Proza Papużanki ze strony na stronę stawała się coraz bardziej męcząca. Musiałem się nieźle skupić nad lekturą, bo moje myśli odlatywały hen, daleko, zupełnie niezainteresowane dalszymi słowami, zdaniami, akapitami. Po przeczytaniu mogę stwierdzić, że dla mnie ta pozycja jest po prostu przegadana. Miejscami przypomina strumień podświadomości. W tym słowotoku równomiernie poukrywane są ciekawe myśli, ale co z tego. Trzeba je odkopać, niemiłosiernie się namęczyć, przeznaczyć sporo uwagi. Są zdecydowanie lepsze książki o życiu i śmierci, prostsze w odbiorze, które czyta się z przyjemnością, smutkiem, rozrzewnieniem. Jakimikolwiek emocjami, uczuciami, których autorka nie potrafiła we mnie wzbudzić.
Co doceniam, to na pewno trafną, miejscami szczerą do bólu obserwację zwykłej, szarej, polskiej rodziny. Bardzo dobrze są ukazane relacje ojciec-matka, córka-matka, kuzyn-kuzynka, brat-siostra itd. itp. Dzięki temu "Żaden koniec" można rzeczywiście nazwać dramatem. Dramatem rodzinnym. Problem jednak jest z komedią, jeśli chcemy tę pozycję określać wodewilem. Autorka próbuje wywoływać śmiech kreacją narratora, który często jest zgryźliwy, ironizuje. Ale to chyba nie wychodzi tak, jak Papużanka zakładała.
Rozumiem, że "Żaden koniec" może się podobać. Jeśli interesuje Was opis, przeczytajcie. Może się nie zawiedziecie. Ja się jedynie zmęczyłem, ledwo brnąc przez tę prozę. Intelektualna, ale przegadana.