Ostatnie zdanie (pomijając umieszczony po nim dodatek metodologiczny) ważnej pracy Adama Leszczyńskiego, brzmi (str. 532):
„Polska zaś zmienia się przez stulecia w znacznie mniejszym stopniu, niż się Polakom wydaje”.
Co się nam wydaje o nas samych i gdzie tkwimy z konflikcie wynikającym z samooszukiwania się? O tym w sumie opowiada bardzo ciekawa książka „Ludowa historia Polski”. Śledząc dyskryminację, segregację, poniżenie, wykorzystanie ekonomiczne, czy wręcz ubezwłasnowolnienie nizin społecznych przez setki lat, Leszczyński daje do nam sporo przemyśleń. Pokazując ostatecznie prosty mechanizm – kto ma władzę, to z niej korzysta dla wzbogacenia się i utrwalenia własnej przewagi różnymi metodami – obala historyk mity: wyjątkowej szlacheckiej wolności, polskiej gościnności, demokratycznej progresywności, ideowej walki o dobro wspólne. Po prostu – tak nie jest, a przynajmniej w ogólności nie powinniśmy być dumni z własnej społecznej historii, czasem pochopnie stawianej nawet za wzór innym krajom i narodom!
Wyjątkowość "Ludowej historii Polski" polega na przekrojowym potraktowaniu tematu, który z reguły w uprawianej powszechnie historiografii był dodatkiem analizowanym tylko wtedy, gdy wymagały tego globalne procesy, bo inaczej opowieść byłaby niespójna. U Leszczyńskiego te 80% społeczeństwa polskiego (chłopi i robotnicy) to istota narracji. Relacje społeczne: chłop-ziemianin, robotnik-dyrekcja, pracownik najemny-kapitalista, to trzy kluczowe konfrontacje budujące proces dziejowy. Ważnym składnikiem jego pracy są przywołane źródła, które z oczywistych względów zaczęły być dostępne dopiero w nowożytnej historii. Przywołane chłopskie lamenty, supliki, fragmenty spraw sądowych - to główne narzędzia pomagające historykowi dotrzeć do istoty relacji poddańczych w I RP. Ponieważ dostępny materiał w Polsce pod zaborami rozrósł się do solidnego archiwum, to śledzenie przemian stało się bardziej uniwersalistyczne, pojawiły się porównania miedzy zaborami, więcej dostajemy statystyk.
Nie chcę odbierać innym prawa do wyczytania samemu kluczowych tez, które przekreślają wiele z dominujących przekonań o polskiej historii, jedynie wymienię te najważniejsze dla mnie. Leszczyński bardzo jednoznacznie stwierdza, że relacje społeczne, a przez to kondycja gospodarki, wynikała z osiągnięcia przez posiadaczy ziemskich trwałej, umocowanej prawnie, dominacji nad chłopstwem, głównie za sprawą uzyskanych przywilejów pod rządami Jagiellonów. Dzięki temu, pojawiające się w kolejnych wiekach zmienne czynniki, nowe zjawiska, mogły być wymodelowane tak, by wciąż wszelkie nadwyżki wypracowane przez chłopów, odebrać. Pochodną szlacheckich przywilejów była słabość centralnej administracji (nawet za II RP - str. 462). Autor dostrzega sporo podobieństw w relacji ziemianin-chłop z amerykańską, powszechnie przecież piętnowaną, zależnością plantator-niewolnik. Leszczyński ma raczej mocne argumenty dla tej niemiłej dla nas analizy (str. 118,238). Do tego, w obu sytuacjach, uzasadnienie zniewolenia wywodzono z 'naturalnej' czy 'wrodzonej' wyższości utworzonych czy zaetykietowanych ras, grup etnicznych czy społecznych. Co gorsze, taka obserwacja dotyczy, w pewnym sensie, bliższych nam czasów. Przy wszystkich różnicach, PRL powielił błędy I i II RP. Szlachtę zastąpił aparat partyjny, który równie skrupulatnie dbał o pozbawienie nadwyżek chłopa/robotnika. Ponieważ Polska niemal zawsze była w kryzysie, 'goniła’ bogatsze kraje, ‘czuła’ własne braki w posiadanym potencjale ekonomiczno-militarnym, łatwo przychodziło decydentom 'wyciskać' ostatni grosz z pracujących fizycznie (czytaj – dla dobra wspólnego). Niestety przez setki lat nie czerpaliśmy z wzorców budujących trwały i ogólny dobrobyt (z zachowaniem skali i różnic) krajów na zachód od Odry. Zaprzepaściliśmy korzyści z mechanizmu lokowania miast na prawie niemieckim, nie inwestowaliśmy w mieszczan, w nowoczesne rozwiązania agrarne. Stawialiśmy na ilość nie jakość, by ostatecznie stać się oświeceniowym skansenem społecznym, politycznym i gospodarczym (str. 178).
W zbiorowej świadomości zabory to klęska. Jednak z punktu widzenia chłopa/robotnika to nie powstania, wojny, przełomowe zwroty w geopolityce były ważne, dla nich ważniejszy był rok 1864 (pańszczyzna), rewolucja 1905-1907, czy reforma rolna w 1944. Doprowadzenie przez wieki ‘mas pracujących do zaściankowości' nieuchronnie skutkowało na przykład tym, że taki Kongres Wiedeński niewiele dla nich znaczył, skoro wciąż poddaństwo miało się dobrze. Sejm Wielki być może był dumą (bardziej wizerunkową dla postępowej szlachty i rodzącej się inteligencji), ale chłopom nie pomógł w zmianie życia, szczególnie, że progresywne projekty deklarowano pod presją, były pisane 'palcem na wodzie' i raczej sprowadziły się do ‘przypudrowania wyzysku’ (polecam str. 200-201, 267-272). Trudno się dziwić chłopom (z punktu widzenia obiektywnie patrzącego na świat intelektualisty niewykonującego zarobkowo pracy fizycznej), którzy nauczeni doświadczeniem setek lat wyzysku, pilnują ziemi, są zachowawczy wobec planów przemian deklarowanych przez rządzących, czyli trzymają się tego, co pozwoliło im przetrwać wcześniej. Leszczyński opisując sytuację w PRL-u, odnotowuje pozytywne zmiany stosunków społecznych, awans chłopów/robotników, zwracając jednak uwagę na kontynuację mechanizmu pilnowania, by nadwyżki ‘ludowe’ skrupulatnie odbierać. Zmianie uległa jedynie ideologia i język uzasadnienia. Nie ma wątpliwości, że słabość prawa pracy i instytucji powołanych do jego pilnowania były wspólnym mianownikiem każdej Rzeczpospolitej, włącznie z okresem PRL (str. 349).
Lektura „Ludowej historii Polski” okazała się bardzo wartościowa, choć pozostawiła mnie z kilkoma niedosytami. Zabrakło mi rozwinięcia wątku roli kościoła zarówno w ‘dokładaniu’ się do wyzysku, jak i w formowaniu zbiorowej świadomości chłopskiej. Historyk niemal nie wspomniał o możliwościach edukacyjnych chłopów/robotników. Choć zapewne nie były one rozbudowane, przynajmniej do końca XIX wieku, to jednak jakąś zmienność na przestrzeni setek lat dałoby się zaobserwować. W szerszym ujęciu, zabrakło mi takiej codziennej obyczajowości wiejskiej, która rzutowała na stosunki z ziemianami. Jest nieco o samorządzie wiejskim, o gminnej strukturze decyzyjnej, nie ma jednak oddania ducha nastrojów chłopskich w okresie rządów elekcyjnych, czy podczas zaborów. Chyba, że całość ma się sprowadzić do pracy, klepiska, zydla i miski ze strawą. Co czyni obraz zdecydowanie jeszcze bardziej przygnębiającym. Muszę Leszczyńskiemu jeszcze wypomnieć ‘pójście na łatwiznę’. Opisując peerelowskie zjawisko grabienia zakładów - ‘fuch i lewizn’ - wyłącznie przywołał opracowania innych autorów (st. 517-519). Choć w sumie czytelnik łatwo wyciągnie, na podstawie wcześniejszych rozdziałów, wnioski o źródle tego zjawiska (dla mnie, to setki lat wyzysku pracujących fizycznie sprawił, że nie mają zaufania do władzy i zapomnieli o sensie tworzenia wspólnotowego dobra, z którego przez pokolenia byli wykluczeni).
Przemoc, która stała się codziennością ulicy od XIX wieku, w narracji historyka nie ma już jednego źródła i przekaz obrazu staje się wielobarwny. Nie ma wyłącznie ofiar i oprawców. Posypał się etos szlachecki, nastąpiły trwałe zjawiska pauperyzacji połączone z szybkimi awansami (z tyłu głowy mam obrazy z „Ziemi obiecanej” czy „Lalki”). Wreszcie nastąpiły niezbędne procesy emancypacyjne i powolne przemiany myślenia różnych zbiorowości cechujących się wspólnym źródłem wyznawanego światopoglądu. Mimo tego, autor zwraca uwagę na trwałą postawę inteligencji pochodzenia szlacheckiego, która nie potrafiła mimo wszystko wyzbyć się wdrukowanego mitu własnej ‘wyższości przyrodzonej’ (str. 363):
"Światlejsza część opinii publicznej wiedziała, że przemoc i moralny upadek szły w ślad za złymi warunkami życia; powszechnie jednak jedno i drugie przypisywano usposobieniu warstw niższych."
Leszczyński ostatecznie nie odważył się na jednoznaczne podsumowujące sądy w stylu - kto bardziej ‘odpowiada’ za taki a nie inny status ekonomiczny, społeczny różnych grup Polaków. Książki, pozwalające formować język polski czy zachować go w dobie zaborów, pisali inteligenci, czyli ludzie wykształceni. Pytanie, czy poświęcali też swój czas na analizę świata biedującej większości? Niestety z reguły nie. Choć historia to ciąg zjawisk, które nie mają jednej przyczyny, pewne procesy współwystępują, inne są niezależne od nas, to oskarżenie formalnie należy z reguły kierować ku rządzącej mniejszości ‘trzymającej władzę’, kimkolwiek by ona nie była.
W telegraficznym skrócie należy jeszcze wspomnieć o kończącym pracę eseju, w którym Leszczyński zastanawia się nad istotą uprawiania historiografii, nad powinnościami historyka, nad współczesnymi teoretycznymi modelami warsztatu osób zawodowo zajmujących się utrwalaniem i prezentowaniem przeszłości. Chyba mimochodem ‘rozpracował’ słabości narodowych wersji narracji historycznej na przykładzie powstającej wielotomowej pracy Andrzeja Nowaka (str. 560).
„Ludowa historia Polski” napisana jest językiem dostępnym każdemu zainteresowanemu naszą historią, i to z zachowaniem wyczuwalnej uczciwości w prezentowanych trudnych zjawiskach. Jej lektura powinna pomóc odkłamać wiele zbudowanych popularnych nieprawd, przekłamań, uchybień i świadomych przemilczeń czy uproszczeń. Przede wszystkim jest jednak ważnym głosem w dyskursie o roli chłopstwa, wartościowym tekstem budzącym historyków/nauczycieli historii do adekwatnego ujmowania w dziejach polskich ich niedoli.
BARDZO DOBRE PLUS – 8.5/10