Wychowujemy się wśród opowieści o Polakach-bohaterach, którzy walczyli o swoją wolność na polach bitwy oraz ratowali innych ryzykując własne życie. Z uporem powtarza się nam, kto w czasie drugiej wojny był tym złym czy kto przyniósł pomoc i okazał się wrogiem, a przy tym gloryfikuje się nasz naród. Jeśli już o jakiś zbrodniach się wspomina, to niechętnie i z zrzuceniem sprawczości na kogoś innego. Tyle że DZISIAJ już wiemy, że nie tak to wyglądało. Że Polacy dla korzyści czy przyjemności robili źle, że między innymi pogrom Żydów stał się dla nich polem do ogromnego okrucieństwa, z którego łatwo po wojnie mogli się wytłumaczyć, wybielić własne działanie, nawet udawać, że nie miało to miejsca. Świadkowie zasznurowali usta w obawie przed zemstą i jedynie w czterech ścianach bezpiecznego domu przekazywane były opowieści.
Poza „Pokłosiem“, które wywołało sporo kontrowersji, jako że podkopało martylologię narodu polskiego, temat okrucieństwa, jakie Polacy wyrządził swoim sąsiadom, nie bywa wspominany. Gdzieś przewija się temat Jedwabnego, ktoś kojarzy historię „tej stodoły“, ale przecież wszystko to wina nazistów. To wygodny mit, który niewiele miał wspólnego z prawdą.
Badając zeznania z powojennych rozpraw, rozmawiając z ludźmi, zbierając wspomina — Mirosław Tryczyk skupił się na zaledwie kilku miejscowościach, by w pełni ukazać grozę wydarzeń, o których chciano zapomnieć. W jego historii to Polacy są tymi, co zabijają, gwałcą i wykazują się niepojętym okrucieństwem, a to wszystko bez pomocy nazistów. Gdzieś między tym wszystkim przewijają się osoby, które Żydom pomagają lub które nie uczestniczą w pogromie, wykazują bierność, jaka najwyraźniej jest podejściem najbliższym współczucia (nie chcę oceniać, naprawdę nie chcę, ale podczas czytania fragmentów zeznań frustracja we mnie rosła i rosła), ale skala masowych mordów jest zbyt ogromna, by jakkolwiek złagodzić historię.
Autor nie zamieścił w tekście nazwisk najgłośniejszych oprawców, by zbrodnie nie decydowały o życiu ich potomków. Postarał się jednak o zamieszczenie jak największej ilosci śladów po ofiarach. Decyzja dla każdego do indywidualnej oceny, ale co istotne — w całości czytelnik łatwo może się pogubić, stracić połączenia, bo tyle osób przez tekst się przewija. To jednak normalne dla tego typu literatury. Co jest w nim najważniejsze wychodzi na pierwszy plan (próba ukazania niewygodnej prawdy) i nic poza tym się nie liczy. Dla jednego „Miasta pogromów. Nie tylko Jedwabne“ będzie trudne do przeczytania pod względem literackich, dla drugiego będzie pod tym kątem przyjemną przeprawą (sama jestem gdzieś pomiedzy), ale byłoby dobrze dla naszego społeczeństwa, by każdy choć spróbował się zmierzyć z tym tekstem, z chociaż jego fragmentami.
Książka Tryczyka jest merytoryczna i to jest jej celem. Nie będzie to najlepsza literatura faktu tego roku, nawet miesiąca, może co najwyżej tygodnia (akurat nie mojego), ale to, co ukazuje? To już zalicza się do czegoś koniecznego i ważnego. Czegoś, na co czekałam, odkąd temat udziału Polaków w prześladowaniach został na lekcjach w szkole potraktowany po macoszemu.
Psst, poprzednie wydanie książki spotkało się z krytyką pod względem dobierania źródeł do tezy.
Książka pochodzi z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.