„Niewygodna” Patrycji Volny rzeczywiście dla bardzo wielu osób stała się niewygodna – chyba nie dałoby się znaleźć bardziej pasującego tytułu dla tej opowieści. Autorka musiała sobie zdawać sprawę, że snując ją, wywoła hejterskie trzęsienie ziemi. Tym większy mam do niej szacunek, że nie powstrzymała jej ta spodziewana burza.
Ów szacunek jest jednym z powodów, dla których chciałam przeczytać tę książkę, odkąd się o niej dowiedziałam. Poczucie wspólnoty, o którym nie będę tu rozpisywać się więcej, a które lektura wzmocniła – to kolejny. I wreszcie, spowinowacony z szacunkiem podziw za odwagę, którą Patrycja Volny musi mieć niepospolitą, że poważyła się zrobić wyłom w murze. Nomen omen, w murach.
Do zarzutów stawianych Patrycji Volny przez obrońców dobrego imienia Jacka Kaczmarskiego nie zamierzam się w tej recenzji odnosić, a to z prostej przyczyny: moim zdaniem książka nie daje podstaw do ich formułowania. Jest w niej coś ostrego, wyraźnego i nieuchwytnego zarazem, bo nawet mając odwagę, o traumatycznym dzieciństwie wyposażającym nas na całe życie mówić trudno i czasem nie da się inaczej, jak tylko umieszczając coś między słowami. Nie ukryć, bo dostrzeże to ten, kto doznał czegoś podobnego – albo po prostu jednostka wrażliwa i wyczulona, których na szczęście jeszcze nie brakuje na tym świecie. Przekaz Patrycji Volny jest dla mnie jasny, ale jej książka nie jest tylko pamiętnikiem terapeutycznym, jak uważają niektórzy. To dobrze napisana książka. Językowy zmysł autorki zapowiadały już jej wczesne wprawki literackie.
Znajdzie się w mojej wypowiedzi sporo cytatów, bo są słowa takie, których nie ma potrzeby parafrazować, a pominąć ich nie można.
„To było normalne, że ojciec krzyczał, denerwował się, ubliżał. Codzienność, żadne wielkie wydarzenie. (…) Nauczyłam się wychodzić z pokoju natychmiast, kiedy on się w nim pojawiał.” (s.94-95)
Ze złem, którego doświadczyło się we wczesnych latach życia bywa tak, że fragmenty układają się w całość dopiero po czasie. To jak odłamki szkła, z których każdy oddzielnie ranił cię przez lata, aż wreszcie wszystkie wbiły się w ciebie ze skumulowaną siłą jednym ostrzem. To też tak, jakbyś stąpał po cienkiej tafli, a każdy twój krok powodował pęknięcie i tworzył drobne ścieżynki w każdym kierunku. Nie wiesz, w którą stronę biec i już rozumiesz, dlaczego się rozpadasz. Oślepia cię świadomość.
Wspomnienia z dzieciństwa małej Paci są różne. Przeważają te złe, dotkliwie bolesne, mają też różną wagę zła i bólu. Ziemniaki, krew na ścianie, ślina na szyi, zabawki wyniesione na śmietnik przez tatusia, próby tatusia, żeby „lepszym być”. „Na mój pierwszy występ też nie dotarł.” (s. 67.) Niepewność, niestabilność, brak poczucia bezpieczeństwa mimo starań mamy. „Pacia, wyjdź na ulicę i krzycz.” (s.62) Po niewygodne szczegóły tych i innych sytuacji odsyłam do książki.
Wspomnienia z dzieciństwa mała Pacia wnosi w lata nastoletnie, a potem w dorosłość. Przychodzą konsekwencje. „Patricia nie była zbyt popularną dziewczyną. Trochę za dużo ważyła, trochę za mało mówiła. Nie bardzo potrafiła imprezować, ale strasznie chciała mieć przyjaciół, więc robiła dla innych uczniów wiele. (…) była zdeterminowana, żeby się innym do czegoś przydać." (s.69) Ciągle poszukiwane, upragnione poczucie przystawalności i bycia wystarczającą. Bycia tu i teraz, bycia w sam raz, ale żeby nie wiem, co się działo i czego się dokonało – jest ten paraliżujący brak pewności siebie. Zmaganie się z widmem ojca, próby odesłania widma ojca tam, gdzie jego miejsce. Budowanie własnej rodziny z bagażem, do którego zapakowano nieprzydatne narzędzia. Budowanie życia zawodowego, z różnym skutkiem.
„Nie lubię pozwalać sobie na szczęście. Czy to ojciec tak we mnie siedzi i wali po łapach?” (s. 147)
Ale wreszcie następuje to:
„Niedawno zadecydowałam, że będę szczęśliwa choćby na siłę. Wyuczę się tego. To mozolna robota, wielki wysiłek, ale przynosi efekty – odcina od myśli, że jestem produktem swojej przeszłości i swoich błędów. Bywa, że boję się, że pewnego dnia obudzę się sama, porzucona, ponownie. Dlatego piszę, opowiadam, mówię. Chcę sobie przypomnieć, że wszystko ma swój dalszy ciąg.” (s. 223)
Rozliczanie się z przeszłością (zwłaszcza tą zafundowaną nam przez innych), obalanie mitów, kruszenie murów, wywoływanie własnych, osobistych rewolucji – ma sens. Jest potrzebne i uzasadnione. Może być także wyzwalające. I oby było dla jak największej liczby skrzywdzonych.