„Płonące dziewczyny” to kolejna powieść C. J. Tudor, a właściwie Caroline J. Tudor. Największą popularność przyniósł jej „Kredziarz”, teraz do księgarni trafiła czwarta powieść „Płonące dziewczyny”.
Akcja powieści rozgrywa się w małej miejscowości Chapel Croft, w hrabstwie Sussex. To tam w XVI wieku na stosie spalono grupę mieszkańców wsi, dwie męczennice były młodymi dziewczynami – do dziś mieszkańcy czczą ich pamięć tworząc laleczki z gałązek, które pali się w czasie dorocznej ceremonii w rocznicę egzekucji. Do Chapel Croft zostaje zesłana Jack Brooks – pastorka Kościoła anglikańskiego, prywatnie matka piętnastoletniej Flo. Jack Brooks ma objąć parafię po zmarłym poprzedniku. Wszystko wskazuje na to, że poprzedni pastor popełnił samobójstwo, a dziwne jest to, że w jego rzeczach znaleziono zestaw do egzorcyzmów. Chapel Croft ma jeszcze jeden sekret – trzydzieści lat temu zaginęły tam dwie młode dziewczyny.
Legenda głosi, że płonące dziewczyny mogą się ukazywać różnym osobom. Mówią, że osoba która zobaczy jedną z płonących dziewczyn, będzie miała kłopoty.
Czy zniknięcie dziewczyn i samobójstwo pastora ma związek z męczennikami z Chapel Croft? Czy Jack odkryje prawdę? Czy Jack i Flo może grozić niebezpieczeństwo?
Cenię powieści, które fabułę opierają na historycznych wydarzeniach, tym bardziej jeśli są one faktem. Dlatego już od pierwszych akapitów wciągnęła mnie lektura „Płonących dziewczyn”. Niestety nie udało mi się znaleźć potwierdzenia istnienia płonących dziewczyn, ale faktem jest, że Maria Tudor znana była z przeprowadzanych czystek wśród protestantów, a przeciwników kazała palić na stosie. Stara kaplica, historia męczenników i rytuały z nimi związane mogą lekko przytłoczyć czytelnika. Dlatego sprytnym zabiegiem było chłodzenie akcji wstawkami typowo obyczajowymi, kiedy Jack i Flo muszą zadomowić się w małej wiosce, od początku nieprzyjaznej i pełnej tajemnic. Miałam obawy, że skoro główną bohaterką jest osoba duchowna powieść będzie zbyt przytłaczała tematyką – nic bardziej mylnego, Jack Brooks jest normalną kobietą, która czasem tylko wzywa wyższe siły. Przed Jack i Flo trudne zadanie. Społeczność Chapel Croft jest mocno hermetyczna i zakotwiczona w historii miejsca. Praktycznie wszyscy mieszkańcy są wrogo do nich nastawieni – Jack musi zdobyć zaufanie parafian, Flo zyskać przyjaciół. Obie zostaną uwikłane w tajemnice Chapel Croft.
W powieści zaskakuje profesja bohaterki. Dodajmy do tego aurę tajemniczości, zamkniętą na obcych społeczność, tradycje sprzed ponad trzystu lat, zniknięcie młodych dziewczyn i podejrzane samobójstwo poprzedniego pastora, to otrzymamy powieść naprawdę intrygującą. Zaletą jest lekkie pióro C. J. Tudor, do tego niewymagający styl nieprzytłoczony opisami i dość krótkie rozdziały z perspektywy trzech osób. Smaczku dodają wszechobecne zjawiska paranormalne. Wadą niestety jest… przewidywalność. Wprawiony czytelnik z łatwością – mniej więcej od połowy – jest w stanie podzielić bohaterów na dobrych i złych, po trzech czwartych powieści będzie wstanie wytypować głównego sprawcę. Odbioru nie ułatwia kilka absurdalnych scen i zauważalne nieścisłości. Zgrabne zakończenie z nutką sensacji, a ostatnie kilka stron wprowadza pożądany element zaskoczenia.
W „Płonących dziewczynach” tajemnica goni tajemnicę, a sekret goni sekret. Ciekawa kreacja postaci, intrygujące zapętlenie kilku wątków, interesujący temat. Choć akcja jest w miarę statyczna każdy kolejny rozdział podrzuca kolejne wątki i myli tropy. Nie mam porównania z innymi powieściami C. J. Tudor tu nie było źle, ale też nie było rewelacyjnie. W ogólnym rozrachunku wygrywa rozrywka i intryga – w szkolnej skali 4+.