W całym natłoku, często mało wartościowych, historii z mniej lub bardziej odległej przyszłości, pierwszy tom Dziedzictwa Aldenata błyszczy niczym gwiazda polarna na surowym granacie nieba współczesnej SF. Pomijając przesłania, których jedni mogą się tu doszukiwać, inni z kolei nie, książka, podczas lektury której nie możemy się doczekać przewrócenia następnej strony i następnej, jest dziś rzadkością.
Pieśń przed bitwą rozpoczyna się uderzeniem pioruna, po którym cały jej świat pozostaje w płomieniach aż do epilogu.
Wyobraźmy sobie, że w naszym codziennym świecie nagle pojawiają się obcy. Ale nie tacy wellsowscy w trójnogich maszynach, atakujący bez zapowiedzi, ale cała konfederacja zrzeszająca kilka inteligentnych ras. I wbrew stereotypom obcy nie chcą nas podbijać, lecz... proszą o pomoc. Tak, właśnie o pomoc. Od setek lat koalicja Obcych, zwanych Galaksjanami, ugina się pod napierającą falą niepodporządkowanej galaksjańskiej Federacji rasie Posleenów, którzy na kształt szarańczy zdobywają planetę za planetą, podbijając, eksploatując i przerabiając na jedzenie wszystko co żywe. Ziemia, pomimo iż do tej pory trzymana z daleka od spraw Galaksjan, znajduje się na trasie Posleenów. Zostaje zatem rozważona jako potencjalny aliant w potyczkach z zaborczymi Posleenami. I tu wkracza do akcji autor, roztaczając przed nami wizję przygotowań do inwazji na naszą planetę.
Skądinąd mocno nasuwające się być może skojarzenia z Wojną Światów są całkowicie nieprzystające do tej historii. Ludzie, wspomagani technologią Galaksjan, zostają w pierwszej kolejności wysłani na inne planety w celu osłabienia sił Posleenów zanim ci dotrą do nas. W kwestiach militarnych również niemała waga przyłożona została do poznania wroga - dane ze słabego wywiadu Galaksjan nie są wystarczająco spójne i jednoznaczne. Ostatnim, politycznym aspektem takiego podejścia staje się możliwość skorzystania z różnorodnych technologii Obcych, ze szczególnym uwzględnieniem uzbrojenia, jaką daje ludziom pozaziemskie wojskowe wsparcie koalicji.
Całość napisana jest wyśmienicie, z ogromną znajomością tematyki wojskowej autora, w tym wszelkich niuansów organizacyjnych - co nadaje treści niesamowitego realizmu, jednocześnie swoim czarnym humorem przywołując ironiczny uśmiech na twarzy czytelnika. Wszelkie opisy technologiczne również nie zaliczają się do gatunku tych, które powstają w głowie pisarza, kiedy nie potrafi on inaczej zapchać powstałej luki w powieści SF. Choć potraktowane dość powierzchownie, brzmią przekonująco technicznie i naukowo, niezbyt puszą się swoją innością i doskonale wkomponowują w fabułę. Bliskość obydwu stron medalu - naszej zwykłej codzienności, znanej z gazet, tv czy internetu oraz elementów przyszłościowych, które wraz z ujawnieniem obecności Federacji, pojawiają się wśród bohaterów, sprawia, że całość jakby naturalnie zostaje przyjęta w naszej świadomości, nie pozostawiając miejsca na poczucie bajkowości przekazu.
Osoba głównego bohatera, jako projektanta oraz dowódcy oddziałów Piechoty Mobilnej w jej Pancerzach Wspomaganych jest wyrazista i przekonująco ludzka. Kroczymy wraz z nim ścieżką ewolucji militarnej w ramach jego służby wojskowej, widzimy jak dojrzewa w nim przywódca-wojownik. Pozostałe postaci również mają swoje zwykłe ludzkie słabostki i chwile chwały. Brak przejaskrawień czy cech rodem z oper mydlanych gatunku, superbohaterów, wszystko to pozwala nam na łatwiejszą identyfikację z ich potencjalnymi pierwowzorami z realnego świata. Wisielczy wojskowy humor, język pola bitwy obrany z wszelkich zbędnych niuansów, rytm niedomówień, w który szybko wpadamy i akceptujemy, sprawiają, że akcja, zwłaszcza w tych najbardziej gorących momentach, płynie wartko i należy mocno trzymać się w ryzach, by nie przegapić swojego przystanku, jeśli czytamy podróżując do pracy lub szkoły.
Czająca się na drugim, a nawet trzecim planie, intryga polityczna, stawiająca znak zapytania przy wstępnie deklarowanych pozytywnych intencjach przywódców Galaksjańskich, Darhelów, dodatkowo dostarcza podejrzenia, że nic nie jest takie oczywiste, jak się wydaje, a co za tym idzie, całość historii nabiera awantażowych rumieńców. Elementy poddające w wątpliwość obietnice polityczne są przecież chlebem codziennym w naszej szarej rzeczywistości. Malownicze i sugestywnie dynamiczne sceny batalistyczne pozwalają zobaczyć całość intrygi z punktu widzenia żołnierza, wczuć się w bitewny pot, łzy i złość, strach, zdradę i cwaniactwo, tylko po to, by rozstając się z bohaterami powieści, ze względu na tak naprawdę nieodgadnione zamiary Federacji, pozostawić w stanie zawieszenia nasz osąd całości.
Książkę czyta się niezwykle łatwo i dynamicznie, nasycone akcją opisy walk, płynna narracja i szybkie dialogi, pomysłowa technologia, zarysowana idea intrygi całej tetralogii, sprawiają, że jest to z pewnością lektura obowiązkowa nie tylko dla wszystkich wielbicieli militarnej SF ale i również tej klasycznej. Może też być doskonałym przykładem, że gatunek wciąż jest żywy i ma się dobrze. Dzięki takim autorom, jak John Ringo.