Pamiętam czasy, kiedy mimo mojego dość młodego wieku (trzynaście lat) pasjonowałam się historią życia na ziemi. Zaczęło się banalnie, od Jurajskiego Parku, kiedy to zachwycona prehistorycznymi stworzeniami, zaczęłam się interesować - na początku pobieżnie - paleontologią. Później, na przestrzeni wielu lat, przerodziło sie to w pasję, sięgającą wiele milionów lat wstecz. Tak więc, sięgałam po tę książkę nie będąc stanowczo laikiem. Po tylu latach od apogeum mojej pasji, wiele rzeczy, które były poukładane w mojej głowie, uleciało w niebyt, dlatego też, z wielkimi nadziejami i z wielkim zainteresowaniem podeszłam do tej pozycji.
Autor przedstawia rozwój życia na Ziemi - od powstania naszej planety po czas przyszły i śmierć słońca - w dwunastu dość krótkich rozdziałach. Na początku trochę obawiałam się tej formy - bo jak streścić taki ogrom czasu w 275 stronach, pomijając przypisy. Jednak autor dokonał niemożliwego - wcisnął gąbki, ryby i dinozaury do bardzo małego opakowania, przemilił je przez swoje zaangażowanie w temat i podał bardzo smaczne danie w postaci skrystalizowanej wiedzy.
Wiele rzeczy było dla mnie nowością. Autor przywołuje na kartach swojej książki zwierzęta i rośliny o których nigdy nie słyszałam, a które stanowiły ważne kamienie milowe ewolucji życia na Ziemi. Na przykład niepozorne Saccorthytus, czyli małe wodne stworzenia odflitrowujące zanieczyszczenia z wody, które w wyniku powstawania zagrożenia ze strony drapieżników, zaczęły wykształcać pancerze, a także ogony, by szybciej uciekać. Albo ediakarańskie galaretowe formy, bezbronne i nieuzbrojone, przeciwstawione siłom natury, przekształcające się w silniejsze i bardziej mobilne stworzenia. Natura - okrutna, ale i dająca szanse. Życie - rozwijające się najszybciej, gdy warunki są najgorsze i najmniej mu sprzyjające. Ewolucja - ruletka życia i śmierci, wciąż dążąca ku lepszemu przystosowaniu, wciąż ścigająca perfekcję.
Co mi się bardzo spodobało w tej książce, to sposób, w jaki autor przedstawia paleontologiczne zagadnienia. Zapomnijcie o suchym żargonie. Zapomnijcie o trudnych do przyswojenia akapitach. Henry Gee kocha swoja dziedzinę nauki i to widać - potrafi rozwój życia na naszej planecie przekazać jaką historię, którą rzeczywiście ono było - długą, pełną wzlotów i upadków, historią nieustępliwej walki o przeżycie, podczas gdy warunki na globie zmieniały się praktycznie cały czas. Nawet zawartość tlenu w atmosferze była diametralnie inna. A epoki lodowcowe trwały czasem jedna po drugiej przez setki milionów lat. Gee bardzo interesująco wplata anegdoty i metafory w swoją gędźbę, ukazując ją jako fascynującą podróż przez ery.
Nie jest to monografia naukowa, więc forma tej niewielkiej książki jest jak najbardziej usprawiedliwiona. Ma on pokazać piękno ewolucji, piękno życia, od najdrobniejszego stawonoga, po największego dinozaura. Nawet ludziom, którzy nigdy przedtem nie interesowali się ewolucją czy paleontologią. Myślę, że właśnie ta forma, skrócona i zwięzła, ale także bardzo gawiędziarska, może przekonać ludzi, by zainteresowali się tematem i weszli głębiej.
Wiem już, że moja pasja odżyła dzięki tej książce i znów mam chęć zacząć od nowa moja podróż przez eony i wieki, znów zagłębić się w dawno zaginiony świat. I znów poczuć spokój naszej planety, na której nie było jeszcze ludzi.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.