Czytanie „Chłopów” było trochę jak oglądanie obrazów Gierymskiego – piękne, ale po pewnym czasie powszednieją. A może to był Malczewski? Bez różnicy. Oni, młodopolacy, wszyscy mieli hyzia na punkcie wsi i wszystkiego co wiejskie... taki Wyspiański na przykład, ze swoim „Weselem”, to znaczy z weselem kolegi, też na wsi się działo, i jeszcze wiochę koledze, panu młodemu znaczy, zrobił na dziesięć pokoleń wprzód, bo muszą o nim czytać na lekcjach języka polskiego młodzi rodacy. Ale wracając do naszego Reymonta, noblisty przecież, to co z tymi „Chłopami”? Już śpieszę z odpowiedzią.
Z„Chłopów” przeczytałem jedynie tom pierwszy, od pory roku, w której został osadzony nazwany jesienią, potem idzie zima, wiosna i lato, wiadomo, jak się uprawia ziemię, to cykl zmian pór roku jest rzeczą kluczową, i za taką konstrukcję, genialną w swojej prostocie leci od razu na konto Reymonta plus. Ale jesień, którego roku? Zapyta wnikliwy czytelnik – już śpieszę z odpowiedzią – nie wiadomo – z pewnością chodzi o koniec dziewiętnastego wieku. „Chłopi” nie mają jednego, głównego bohatera, można chyba powiedzieć, że postacią centralą jest w nich gospodarz Maciej Boryna. Boryna jest człowiekiem dość wiekowym, wtedy nikt się nie czarował, że 60 to nowe 40, czy coś. Nie. Boryna chociaż krzepki z niego facet, powoli zbliża się do tamtego brzegu rzeki, a że majętny z niego gospodarz i ziemi ma dużo, to gorąco w tym przemierzaniu rzeki kibicują mu dzieci, liczące na spadek. Nasz Boryna głupi nie jest, w końcu jakby był, to raczej by się nie dorobił, i to wszystko do kupy, ta majętność i krzepkość sprawia, że wciąż na rynku matrymonialnym we wsi Lipce jest niezłą partią, oczywiście ku zgrozie dzieci i zięciów.
Wieś Lipce. Czyli miejsce akcji „Chłopów” jest w sumie drugim bohaterem, tym płótnem Gierymskiego, które musimy oglądać wciąż i wciąż. I tutaj drugi plus na konto pana Reymonta – Jak ten facet pisał! Tak plastycznych, obrazowych i sugestywnych opisów to ja w życiu nie czytałem. Weźmy taki dzień Wszystkich Świętych, kiedy czytałem opis mszy na cmentarzu, czułem jakbym tam był z nimi, wdychał zapach świec i gnijących liści, czekając na przybycie, pragnących ciepła ludzkiej obecności dusz czyśćcowych – ciary na plecach, żadna powieść grozy nie umywa się do wrażeń jakie dał mi tamtą sceną Reymont, i takich dobrze napisanych scen jest mnóstwo, tylko problem w tym, że mało która była dla mnie interesująca, po prostu życie dziewiętnastowiecznej wsi mnie nie pasjonuje.
Ale „Chłopi” to nie jedynie stary Boryna i wieś Lipce, bo bohaterów w powieści jest wielu i, kolejny plus dla autora, żaden z nich nie jest papierowy – oj mają co na studiach robić przyszli poloniści rozbierając tych chłopów i chłopki na czynniki pierwsze, bo każdy jest na swój sposób ciekawy, dobrze napisany i psychologicznie autentyczny.
No dobrze, to co mi się w „Chłopach” nie podobało, bo póki co same plusy dodatnie tej „chłopskiej epopei” wypisuję. Ano minusy też są, i to nawet kilka. Po pierwsze: język, nie ten stosowany przez Reymonta w opisach, ale ten z dialogów, na początku ta gwara całkiem mi się podobała, ale po pewnym czasie tak mi ta stylizacja spowszedniała, że miałem ochotę pomijać dialogi. Po drugie: wolne tempo akcji. Ja wiem, że to nie jest wina Reymonta, że dzisiejszy czytelnik oczekuje po książce czegoś innego, niż mu współczesny, ale z drugiej strony reymontową „Ziemię obiecaną” czytało mi się znacznie lepiej. Po trzecie: sama fabuła nie jest jakaś nadzwyczajna. No bo co my tutaj mamy, jeśli zabrać tego Gierymskiego? Dobrą powieść obyczajową? Średni romans? Czy sama historia jest jakaś uniwersalna, albo uniwersalniejsza, niż dajmy na to, „Manitou” Grahama Mastertona?
Słowem podsumowania muszę przyznać kilka rzeczy:
Władysław Reymont świetnym pisarzem był, chyba najlepszym klasykiem. Obojętnie czy fabuła „Chłopów” mi się podobała czy nie, Reymont umiał pisać, tworzyć wiarygodnych bohaterów i odmalowywać niesamowite pejzaże za pomocą słów;
„Chłopi” to nie jest jakaś mocno archaiczna powieść. Z perspektywy czytelnika żyjącego w drugiej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku, muszę przyznać, że (pomimo tych nieszczęsnych dialogów i dłużyzn) czyta się to całkiem nieźle;
„Chłopi” nie powinni być lekturą szkolną, nigdy, nawet we fragmentach (chyba, że dzień wszystkich świętych);
Chyba przeczytam drugi tom, kiedyś, w niedalekiej przyszłości z naciskiem na „chyba”.