Anna Lawenda na co dzień jest zapracowaną tłumaczką. Żyje pełnią życia tylko, kiedy wyjeżdża w swoje ukochane miejsca, gdzie rysuje pejzaże i spędza beztrosko czas. Jej życie zmienia się, gdy dzwoni do niej nieznajomy mężczyzna, prosząc o spotkanie. Kiedy podczas uroczystego otwarcia restauracji Trzy Topole wzrok Adama pada na szkice jego dawno nieistniejącego już domu, budząc w nim od lat uśpione emocje i wspomnienia, mężczyzna postanawia spotkać się z ich autorką. I może w rysunkach nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dwór, w którym mieszkał niegdyś Adam, spłonął w pożarze setki lat temu.
Naprawdę nie wiem, od czego powinnam zacząć. Może od tego, że dawno już nie czytałam takiej szmiry. Jest to jedna z niewielu książek, których nie byłam w stanie zmęczyć. W pewnym momencie zaczęłam się obawiać, że jeśli przewrócę oczami raz jeszcze, to po prostu oślepnę. Ale zacznę może od postaci. Adam. Trzystuletni wampir, nieziemski, rzecz jasna, którego wąskie wąskie wargi jakimś cudem okazują się być pociągające. Przystojny i zwierzęcy jak dziki kocur, któremu nawet zamężne staruszki nie są w stanie się oprzeć. Przyjaciel Abrahama Lincolna, od którego dostał zapalniczkę z grawerem. Trzystuletni, a więc wnioskuję, że dojrzały mężczyzna, który nazywa swoje auto "dziewczynką" i podaje nam specyfikacje silnika z dokładnością godną sprzedawcy samochodów z dwudziestoletnim stażem. Kiedy wzrok Anny Lawendy pachnącej lawendą pada na Boskiego Ostrowskiego, kobieta doznaje cofnięcia w rozwoju i od tej pory jej wiek mentalny nie przekracza lat piętnastu. Kiedy tylko widzi, bądź myśli o Boskim Ostrowskim, "robi się ciepła i wilgotna w intymnym miejscu" i przestaje dziwić się babci, która zawsze lubiła koty. I bór raczy wiedzieć, czemu ma służyć ta dygresja. Między parą, rzecz jasna, od pierwszej sekundy zaczyna iskrzyć. Robią podchody niczym nastolatki, a po spotkaniu oboje dzielą ten sam sen erotyczny. To musi być miłość! Tak przynajmniej sądzi mieszkające w domu Adama małżeństwo po pięćdziesiątce (a więc w podeszłym już, według autorki, wieku), jedyni śmiertelnicy, którzy wiedzą, czym jest Boski.
Recepta autorki na sukces? "Lej pan wody ile wlezie!" Opisy nie pełnią w tej powieści żadnej funkcji, poza byciem zapchajdziurą. Są tak absurdalne, że robi się po prostu niedobrze. Przykład: "Rumieniec uniesienia malujący jej cerę na kolor lilii wodnych rosnących w jego ogrodzie. Tak, to ten kolor. Długo się nad tym zastanawiał, zanim znalazł dla niego odpowiednie porównanie. Jedwabiste włosy koloru nasion lnu rozsypane wokół jej pięknej twarzy." OŁ MAJ GAD. Wiecie co mi to przypomina? Moje wypracowania z polskiego. Też lałam wodę, żeby tylko dobić do tych trzystu słów, a opisy Wioletty Szulc do złudzenia przypominają mi moje wypracowania z lektur pozytywistycznych. Para, która mieszka w domu Adama to też taka zapchajdziura, która nic nie wnosi, ale zapełnia trochę przestrzeń w Wordzie.
Opisy są żenujące, tak samo jak monologi i dowcipy, a przemyślenia Anny są zwyczajnie niedorzeczne. Dobrze, że rzecz dzieje się w Polsce, a Boski Ostrowski nie błyszczy w słońcu, bo jeszcze bym pomyślała, że autorka zbyt mocno zainspirowała się Zmierzchem. A tak uważam, że zainspirowała się nim tylko troszkę. No, może bardziej niż troszkę. W czym nie ma, rzecz jasna, nic złego, ale od twórczości własnej oczekuję nieco więcej własnej inwencji.
Technicznie ciągle mi coś zgrzytało. Począwszy od wszędobylskiego "OK" w miejscu "okej", przez dziwaczny szyk zdań, a na błędach logicznych skończywszy ("Przed oczami cały czas widział dwa obrazki. Nieduże, narysowane ołówkiem[...] Autor namalował nawet lancetowate liście i drobne, delikatne kwiatostany."). Często w przypadku okropnych książek przynajmniej okładka jest ładna. Tu nie ma nawet tego. James Franco i laska z niebieskim policzkiem? Łał, ktoś się naprawdę postarał.
Tak sobie myślę, że może i ja powinnam zacząć publikować swoje teksty. Ogólnie nie uważam ich za arcydzieła, ale skoro osoby z zerowym warsztatem - bo jego brak jest wyraźnie odczuwalny - publikują i odnoszą sukces, to czemu nie? Jedyne, co sprawia mi przykrość, to to, że grupa docelowa Rysunku w sercu ma tak niskie wymagania, że uznała tę powieść za całkiem niezłą.
Komu polecam? Nikomu. Poczytajcie coś innego. Chyba wszystko będzie lepsze niż to.