Wbrew ostrzeżeniom i postawie życiowej babci i mamy, Jarosław Kurski wracał, zbierał, dopytywał. Postanowił poznać i zrozumieć swoich przodków. Stąd książka „Dziady i dybuki. Opowieść dygresyjna”. Pióro dziennikarskie - trochę emocjonalne i osobiste, trochę publicystyczne. Historia jakich wiele, ale z przesłaniem, wymową, kilkoma możliwymi poziomami odczytania i wielobarwnością kulturową Polski i jej Polaków, nad-Polaków, pół-Polaków, nie-Polaków, prawie-Polaków, byłych-Polaków, nowo-Polaków, anty-Polaków i równie długą listą Żydów, Ukraińców z podobnie doklejonymi morfemami. To etykieta pierwszej warstwy, niemal nieciekawej, bo dotyczy każdego miejsca i czasu. Wartość tekstu Kurskiego wynika z możliwych subtelniejszych odczytań, większego cieniowania postaw, przyswojenia optyki jednostkowej. Tu tekst zaczyna kiełkować w niuanse. Kolejny możliwy poziom to człowiek, jako zmiana światopoglądowa ‘re-formatująca się’ przez dekady. Na samym końcu, to już moja konstrukcja, jest ta podróż w przeszłość symbolem współczesnych wyborów życiowych braci (*), budujących antytezę, którą odczytałem i 'zrzutowałem' na grupowe dzieje ich przodków. W konsekwencji dostałem w książce ciekawy zbiór przemyśleń.
Dużo pracy, lektur, rozmów, poszukiwań kosztowało Kurskiego zebranie materiałów do książki, z której materializacją mamie obiecał poczekać do jej śmierci. Dziwił się, wnikał, rekonstruował i odkrywał mechanizmy, które jego antenatów formowały. Finalna opowieść, to pejzaż postaci z XIX i XX wieku. Rzucająca się w oczy asymetria genealogii obojga rodziców pokazuje, poza domysłami różnego typu, chyba cel książki na poziomie uniwersalnego przesłania. Chodziło zapewne o opisanie kondycji człowieka środkowoeuropejskiego, który w wielowiekowym etnicznym tyglu musiał odnaleźć się dodatkowo wobec globalnych kataklizmów wojennego bezprawia. Emocje rodzinne są, choć odbiorcy tekst oferuje również namysł bez afektu. Ta nierównowaga z przewagą przodków mamy, którzy mogli pochwalić się osobowościami o sławie międzynarodowej, została z humorem dopełniona kilkoma zdarzeniami z dzieciństwa autora i niełatwymi relacjami z mamą ojca:
„(…) babcia Wanda w desperacji stwierdziła, że nie spełniam jej oczekiwań, a to dlatego, że jestem po prostu debilem, i że trzeba ze mną do lekarza. Stanąłem więc z tatą przed konsylium lekarskim, które po krótkim badaniu zawyrokowało ojcu: – Dziecko zdrowe, prosimy przyprowadzić babcię.”
Przywołałem ten cytat, by potwierdzić dystans Kurskiego do przemyśleń związanych ze sobą, bo dość jednoznacznie kontrastują one z bardzo pogłębionym namysłem nad problemami codzienności krewnych.
Asymilacja galicyjskich Żydów jako jedna z możliwych postaw, która jest w jakimś sensie konformizmem społecznego dopasowania, pełni rolę koła zamachowego opowieści. Wybory przodków, głównie babci Teodory Niemirowskiej (z bogatego domu Modzelewskich), były pragmatyczne i nie do końca zostały odkryte w wyniku rodzinnego śledztwa Kurskiego. Tragizmu niemal antycznego nadał książce w tym kontekście brat Teodory – Lewis Namier (vel Ludwik Bernstein Niemirowski), który przyczynił się do budowy geopolitycznego ładu po pierwszej wojnie światowej jako doradca brytyjskich rządów. Profesor historii, ideowy godny przeciwnik Dmowskiego i z czasem syjonista, odrzucił ‘publiczną rodową niepamięć siostry’. Te fakty najpewniej odmieniły życie autora, skoro napisał:
„I nagle buchnęła starannie skrywana, wstydliwa rodzinna historia. Walnęła faktem, wychłostała konkretem, dobiła warsztatem historyka. Odszpuntowany dybuk dziadka Ludwika skoczył na mnie, Bogu ducha winną ofiarę, jak na świeże mięso, jak do ciepłej krwi. A wlazł we mnie, a rozsiadł się we mnie, a rządził się we mnie.”
Bez pudrowania, ale i unikając łatwego osądzania, Kurski prześledził intelektualną drogę Lewisa i całego grona jego kuzynów, którzy formowali siebie na miarę czasów nazizmu, komunizmu i religijnych afiliacji. Ktoś tam rozmawiał ze Stalinem, ktoś składał samokrytykę w socrealizmie, ktoś był w AK, ktoś z dumą budował Gdynię. Jak to ludzie – optymalizowali umysł by przetrwać. Choć nie sądzę, by Polska była przesadnie wyjątkowym tyglem etnicznych napięć, to żyjąc akurat tu, zastanawiam się nad przyczynami tworzenia dowcipów, które niepotrzebnie śmieszą:
„Krążył kawał, że kiedyś neofita Ehrlich zobaczył, jak prawdziwy Polak profesor Kamil Stefko zajada się w piątek kanapką z szynką. Zwrócił uwagę, że akurat w ten dzień to nie przystoi. Stefko odparował: – Panie kolego, jak pan będzie tyle lat katolikiem co ja, to też pan będzie mógł jeść szynkę w piątek.”
„Dziady i dybuki” to drobny wycinek z dużego świata, pełnego niedopowiedzeń, ukrytych latami animozji, pretensji, bezwarunkowego oddania i rodzinnych więzi. Kurski odprawiając w książce Mickiewiczowskie dziady, powrócił do pytań o istotę narodu, patriotyzmu, o stopnień potrzebnego/możliwego wybaczenia, o prawo do prywatności i bycia zapomnianym. Kto wobec kogo i czego ma jakie obowiązki?
Jacek i Jarosław Kurscy w związku z tą książką stają się dla mnie emanacją losów rodzinnych – ze swoistym ‘genem dostosowania’, który ich nieco (to eufemizm) poróżnił. Pogrzeb matki w 2016, uroczystości, pompa, oficjele, nie przyblokowały trzeźwości oceny:
„A w jednej nawie jeden naród polski, a w drugiej nawie drugi naród polski zasiada. Jeden naród po polsku mówi, a drugi dla odmiany – też po polsku. Ale słowo od nawy do nawy żadne nie pada. Pas ziemi niczyjej nawy rozdziela. Nikt tam nie wejdzie, nikt się nie zbliży nawet. Nie to, że się boi, nie ma tylko najmniejszej ochoty. Jedna ziemia, jeden język, dwa narody.”
Czego uczy książka? To niestety zależy od tego, kto się nad nią pochyli. Tak bardzo jesteśmy wytworami subiektywizmu stłumionego przekonaniem o posiadaniu ‘poprawniejszej’ prawdy, że naiwnością byłoby sądzić, iż kilka godzin lektury czegokolwiek zmieni naturę człowieka. A może warto chociażby przepracować życiową myśl męża wspomnianej demonicznej babci Wandy:
„Powolutku, robić swoje, nie wzniecać wiatrów historii, które pod tą szerokością geograficzną przedmuchały już niejedną wełnę.”
Zdjęcia, załączniki w postaci mowy pogrzebowej autora, testamentu dziadka, listu, który w ostatniej chwili znalazł się w publikacji i zarysy drzew genealogicznych, dopowiadają książkę. Ciekawość antenatów, potrzeba zrozumienia matki i babki z ich decyzjami, które miały im pomoc w wygumkowaniu z pamięci wstydu, upokorzenia, cierpienia, miały pomóc z kolei Kurskiemu w formowaniu siebie. Językiem przystępnym, z dystansem, bez patosu ale i z przemożną i szczerą chęcią zmierzenia się przeszłością, dziennikarz zaproponował koncyliację. Bez syntez moralizatorskich i niepotrzebnej jednoznaczności, mądrze ponowił pytania, które warto okresowo przepracowywać w każdej głowie. Sam proces zrozumienia i ‘leczenia duszy’ dokonany przez autora staje się w takim ujęciu przezroczystym dodatkiem, bo pozwala wydobyć cenną warstwę głębszej opowieści.
BARDZO DOBRE z małym plusem– 8.5/10
=======
* W książce Jacek Kurski się niemal nie pojawia. Jest przywołany kilkukrotnie, zupełnie marginalnie, bez jakichkolwiek wartościujących stwierdzeń.