Naprawdę chciałam być krytyczna. Chciałam wychwycić wszelkie błędy, zwrócić uwagę na niedociągnięcia, potknięcia czy fakty mijające się z prawdą. Naprawdę chciałam, uwierzcie. Tylko ja wszelkie te błędy czy powtarzające się wątki jednocześnie za wszelką cenę wyjaśniałam i przekonywałam samą siebie, że przecież to celowo, że Autor miał rację. Tak więc skończyły się szanse na surową, krytyczną, srogą i wypraną z uczuć recenzję. A może to lepiej?
Nieprzyjaciel Boga to już drugie, a zarazem przedostatnie spotkanie z Derflem, Arturem, Merlinem, Ginewrą i Lancelotem. Mam wrażenie, że ta część jest bardziej mityczna, to powieść oparta w szczególności na celtyckich mitach i wierzeniach. Sam Autor pisze-
Legendy arturiańskie są bardzo skomplikowane, głównie dlatego, że zawierają w sobie mnóstwo różnych historii, z których wiele, jak ta o Tristanie i Izoldzie, było najpierw samodzielnymi opowieściami i dopiero z czasem zostało włączone do wielkiej sagi arturiańskiej. Z początku zamierzałem wyrzucić wszelkie pozostałe naleciałości, ale wtedy musiałbym zrezygnować z wielu wątków i postaci, pozwoliłem zatem aby romantyzm wziął górę nad pedanterią.
Poznanie niesamowitych obrządków kultu Izydy, koronowania króla czy poszukiwania trzynastu skarbów Brytanii przenosi nas w zupełnie inny świat. Pozornie nierealny, daleki i odległy jednak Autor uzmysławia nam, że za czasów panowania króla Artura obrządki te były na porządku dziennym i choć chrześcijaństwo bardzo się rozwinęło to nawet wśród księży, kapłanów czy pozornie zagorzałych katolików zdarzali się wyznawcy Bela, Ozyrysa czy Izydy. Ten wątek pochłonął mnie najbardziej. Niesamowitym było poznawanie tych niezrozumiałych, okrutnych czy naprawdę niespodziewanych obrzędów. Ta historia sprawiła również, że pragnę się wgłębić w kulturę celtycką i poznać jej obrzędy od podszewki.
Jednocześnie napotkałam jedną wadę, która wśród recenzji tej książki wzbudziła niemałe poruszenie. Mianowicie sposób przedstawiania chrześcijaństwa przez Cornwell'a. Nie tylko w tej powieści. Taki sam model możemy znaleźć i w pierwszej częśći Trylogii i w Ostatnim królestwie. Podejrzewam, że w innych dziełach sir Bernarda również. I to prawda, że po pewnym czasie model zakatarzonego, zgarbionego, chytrego i przebiegłego zarazem kapłana zaczyna irytować, a fakt, że całą opowieść snuje mnich, staje się naprawdę zastanawiającym. Ja jednak mam mnóstwo argumentów na korzyść pisarza, którymi nie będę Was zadręczać, ponieważ aby o tym dyskutować trzeba tą historię poznać. Do czego z całego serca Was zachęcam.
I choć znalazłam parę minusów, to moje przywiązanie do Derfla i Ceinwyn, i małej Dian, i Artura, i Ginewry sprawiły, że naprawdę pokochałam tą opowieść. Przywiązałam się do bohaterów i zatapiając się w ich świat czułam, że już świetnie ich znam. Być może to zasługa tak obszernego tekstu. Tego, że Cornwell naprawdę się nie spieszy, snuje piękną opowieść, łącząc multum mitów, wierzeń i obyczajów. Ta część różni się jednak od poprzedniczki- trzyma w napięciu, Cornwell doskonale operuje uczuciami naprzemian snując powoli opowieść o błogim życiu, upojnej miłości bohaterów i zdradzie, złamaniu przysięgi czy magicznych obrzędach.
Mnie historia Dumnończyków pochłonęła do reszty, a spotkanie z niemłodym już mnichem, który wciąż przed oczyma ma niesamowite historie, i który dzieli się z nami Jego uczuciami i wspomnieniami, zaliczam do niezwykle przyjemnych.