Gdy tylko wzięłam tą książkę do ręki, wiedziałam, że będzie to bardzo przyjemny, miło i zabawnie spędzony czas. Wiedziałam, że przy tej lekturze odpocznę i się zrelaksuję. Niestety, nie napawało mnie to do końca radością, a to dlatego, że z reguły unikam jakichkolwiek książek, które przynoszą ze sobą jedynie mile spędzony czas. W literaturze szukam czegoś więcej, szukam literackiego piękna, ale i mądrych treści, które wybrzmiewają mi w głowie długo po skończeniu lektury, nad którymi mogę się zatrzymać i zastanowić. Dlaczego więc zdecydowałam się na tą powieść? Odpowiedź jest jedna i bardzo prosta: kulinaria! Połączenie powieści (na dodatek opowiadającej o Francji i tamtejszych obyczajach) i jedzenia niesamowicie mi się spodobało. Jako miłośniczka poznawania wszelakich nowych smaków z radością przystąpiłam do smakowania. No i poznawania historii Elizabeth po części, też :)
Poznajemy młodą Amerykankę, wierzącą w swoje siły dziewczynę, która z konsekwencją spełnia swój pięcioletni plan i jest pewna swojego życiowego sukcesu. Zapoznajemy się z nią w chwili, gdy całe jej życie zmienia się o 180 stopni. Kiedy decyduje się ona na związek z Francuzem, który do życia podchodzi zupełnie inaczej niż ona, któremu brak tego amerykańskiego optymizmu, który żyje zupełnie innym życiem i inaczej do niego podchodzi. Niezła mieszanka prawda? Na dodatek mamy tu typową amerykańską mamuśkę oraz zmysłową, elegancją francuską mamę; dwie różne grupy znajomych; dwa różne pragnienia. Ale wszystkie te radości, smutki, dążenia, rozterki, cienie i blaski bledną przy opisach poznawania kultury francuskiej. Bledną i mam wrażenie, nie są powodem napisania tej powieści. Bo dla mnie to nie jest żadna love story z przepisami kulinarnymi w tle, a opowieść o poznawaniu nowej kultury, o przyjemności czerpanej z poznawania nowych smaków i zapachów, o próbie aklimatyzacji w zupełnie innym świecie.
I tak, razem z Elizabeth przemierzamy targi warzywne, robimy zakupy u rzeźnika, uczymy się języka czy odkrywamy od dawna skrywany sekret- dlaczego Francuski nie tyją. Szukamy pracy, odwiedzamy Luwr, odkrywamy nowe, nieznane, niezwykle klimatyczne knajpki a to wszystko okraszone jest świetnymi przepisami kulinarnymi, na których myśl ślinka mi cieknie. Czytając o tych przepysznych potrawach miałam ochotę w środku nocy pędzić do kuchni i przygotować kruchy, pełny orzechów i kawałeczków czekolady chleb migdałowy babci Elsie, czy błyskawiczne ciasto czekoladowe Gwendala.
Tak więc wybrałam się w przepyszną podróż do Paryża poznając trochę bliżej tamtejszą kulturę i kuchnię. I sama, po przeczytaniu tej powieści nie doszukiwałabym się w niej drugiego dna. Nie powiedziałabym, że to opowieść o redefiniowaniu słowa sukces i odkrywaniu, co naprawdę się liczy. Nie, ja powiedziałabym, że to niezwykle przyjemna opowieść, okraszona pysznymi smakami, która pachnie tak smakowicie, że nie można się jej oprzeć!
Poza tym, skuszona tymi wszystkimi genialnymi przepisami już ułożyłam sobie mój kulinarno-wakacyjny plan, a książka znalazła swoje miejsce wśród książek kucharskich, gdzie jak myślę, bardzo dobrze się czuje!