"W słońcu Kalifornii" to pierwsza powieść Caroline Evans jaka pojawiła się na polskim rynku wydawniczym. Ta niewiele ponad dwustu stronicowa książeczka miała swoją premierę 5 czerwca br. Wydana nakładem wydawnictwa Novae Res już czeka na Was w księgarniach. Ja zdobyłam ją dzięki uprzejmości Klubu Recenzenta portalu Nakanapie.pl i chętnie podzielę się z Wami swoimi wrażeniami z lektury.
W słońcu Kalifornii można się delektować pięknymi widokami, w słońcu Kalifornii można obserwować baraszkujące delfiny, w słońcu Kalifornii można całkiem przypadkiem spotkać swoją drugą połówkę, w słońcu Kalifornii można się zakochać zupełnie niespodziewanie, w słońcu Kalifornii można też rozpocząć całkiem nowe życie...
Caroline Evans właśnie taki scenariusz zaproponowała dla swojej bohaterki Ann Steward, która w sprawach służbowych wyjechała do Los Angeles. I tak oto zupełnie niespodziewanie singielka z wyboru, kobieta po przejściach spotyka nad brzegiem oceanu pewnego przystojniaka - tajemniczego mężczyznę z przeszłością. Od tej pory ścieżki Ann i Jeffa nieustannie się przecinają. On okazuje się intrygujacym facetem, z którym łączy ją prawdziwe porozumienie dusz, ona jest dla niego wyzwaniem i intrygującą zagadką. Oboje mają swoje życie, niezależność, absorbującą pracę, dzielą ich setki mil, a mimo to wydaje się, że nic nie stanie na przeszkodzie tej relacji. Czy rzeczywiście tak się stanie?... O tym przeczytacie w książce.
Fabuła tej historii to w gruncie rzeczy klasyczny romans, może nie do końca tak płytki i naiwny jak popularne w swoim czasie harlekiny, ale pozostawiający jednak spory niedosyt. Piękna, słoneczna Kalifornia, srebrzysty ocean, piaszczysta plaża, przepiękna przyroda, romantyczne zachody słońca to idealna sceneria dla przepięknej powieści romantyczno - obyczajowej. A tymczasem... Pomysł na powieść naprawdę ciekawy, duży potencjał jeśli chodzi o różnorodność wątków, które należało odpowiednio rozbudować. Niestety w większości nie zostały dokończone, a jedynie zasygnalizowane i porzucone w dalszej części opowieści. Czekałam, że dowiem się wreszcie, jaką tajemnicę skrywa Jeff, nad czym pracuje, co z jego małżeństwem. Chciałam wiedzieć co tak dokładnie wydarzyło się w przeszłości Ann, że zdecydowała się na samotne życie. Nie doczekałam się też rozwinięcia na temat toskańskiego spadku, o którym warto byłoby dowiedzieć się czegoś więcej. Niektóre fragmenty mocno mnie zaskakiwały, zadziwiały i to nie do końca pozytywnie. W dość nieoczekiwany sposób, tak "ni z gruszki, mi z pietruszki" dowiadujemy się np., że Ann ma psa, a dokładnie sunię - labradorkę, którą musi wyprowadzić na spacer. O tym gdzie wcześniej podziewał się ten pies i co się z nim działo nie ma ani słowa, podobnie jak nie dane nam jest poznać imienia tegoż czworonoga.
Podobały mi się natomiast te fragmenty, które dotyczą wewnętrznych przemyśleń głównej bohaterki. Jej dość rozbudowane rozmowy z samą sobą wzbudziły moją ciekawość i dostarczyły tematów do przemyśleń. Przypadła mi do gustu także sama postać Ann, która okazała się niebanalną kobietą o ciekawym charakterze, optymistycznym usposobieniu i niezaprzeczalnym osobistym uroku. Muszę jednak zauważyć, że niektóre jej zachowania wydawały się mało prawdziwe. Mimo to myślę, że fajna byłaby z niej przyjaciółka. Jeff jak dla mnie wypadł zbyt sztucznie. Jego tajemnice wydały mi się takie naciągane i nie do końca mogłam mu uwierzyć.
"W słońcu Kalifornii" to lekka, łatwa i przyjemna książeczka na jeden, maksymalnie dwa wieczory. Typowo wakacyjna historia, po której nie należy zbyt wiele oczekiwać. Spędzicie z nią miło czas delektując się urokami okolic Los Angeles i Nowego Jorku.