Poprzednia książka Abby Jimenez nie przyciągnęła mojej uwagi na tyle, bym się na nią skusiła, ale czytałam mnóstwo recenzji, gdzie ludzie zachwycali się historią Kristen i Josha (w tym moja siostra), więc gdy pojawiła się na rynku kolejna książka autorki, postanowiłam po nią sięgnąć i przekonać się na własne oczy o co tyle szumu i czy naprawdę jest w jej twórczości tyle emocji.
Tym razem poznajemy historię Sloan, czyli przyjaciółki głównej bohaterki z poprzedniej części. Kobieta od dwóch przeżywa żałobę po narzeczonym, który zginął w wypadku, jadąc motocyklem. Nie może się pozbierać i zamiast normalnie żyć, po prostu egzystuje, myśląc tylko o utraconej miłości. W drodze na cmentarz, w dość niespotykany sposób, w jej samochodzie znajduje się uroczy pies, który dość szybko kradnie jej serce. Niestety, gdy Sloan przywiązuje się do czworonoga, pojawia się jego właściciel. I szybko się okazuje, że jest on równie uroczy co jego pupil.
Muszę przyznać, że mam pewien problem z tą historią. Zacznę może od plusów, żeby później móc przejść do części, gdzie jak zwykle się czepiam.
Bardzo podoba mi się styl autorki. Jest on lekki i przyjemny. Miejscami pojawiają się dość długie opisy, ale za każdym razem wnoszą coś one do fabuły i najczęściej są to ważne przemyślenia postaci, albo opisy pięknych miejsc, a akurat to Abby potrafi robić świetnie i bez problemu można się wczuć w klimat. Kolejnym plusem jak dla mnie są bohaterowie. Każdą postać, którą autorka wprowadziła, da się lubić i choć jest ich sporo, czytelnik się nie gubi i bez problemu wie kto jest kim. Szczególnie główni bohaterowie są dobrze wykreowani i kibicujemy im od pierwszej do ostatniej strony. A Jason to taki słodziak! To mój książkowy ideał i nie marudziłabym, gdyby to mi Tucker wskoczył do auta. Duży plus także za przedstawienie w dość dokładny i interesujący sposób samego show biznesu, bo większość rzeczy wyglądało mi naprawdę realnie.
Tu by plusy się kończyły i czas się zacząć czepiać. Przez pierwszą część działo się naprawdę niewiele i trochę się nudziłam. Dopiero gdzieś po dwusetnej stronie zaczęło się robić ciekawie i wkręciłam się w fabułę. Ponadto, pojawiało się wiele głupotek i nieścisłości. Raz autorka napisała jedno, a po kilkudziesięciu stronach sama sobie zaprzeczała. Szybkość z jaką pędziła relacja bohaterów także przyprawiała mnie o zawrót głowy. Jeszcze się nie widzieli, a już w sobie zakochali, co jest dla mnie nie do pomyślenia. Było dużo takich momentów, gdzie autorkę poniosła chyba fantazja i całość była dla mnie mało realna. Już na początku to pojawienie się psa było dość bajkowe. Szkoda, że nie przyniósł go bocian w koszyku. A i jeszcze za szybko został ucięty moim zdaniem temat Brandona.
Przez te elementy ciężko mi wystawić tej książce jakąś lepszą ocenę, bo naprawdę mi przeszkadzały. Ostatecznie wzbudziła we mnie sporo emocji i pod koniec, gdy już przyzwyczaiłam się do wybujałej wyobraźni autorki, czytało mi się naprawdę dobrze. Myślę, że jest to pozycja dogna uwagi, bo porusza dość trudne tematy, ale robi to w bardzo subtelny sposób.