Czy można zakochać się w kimś, kogo się nigdy nie spotkało?
Sloan nadal nie potrafi podnieść się pi śmierci swojego ukochanego, mimo że minęły już dwa lata. Jej życie w niczym nie przypomina jej dawnego. Ciągła rutyna, wychodzenie z domu ograniczone do minimum, swój ogromny talent malarski marnuje na malowanie kotów w kosmosie. Wszystko się zmienia za sprawą wesołego psiaka, którego zabiera do domu. To właśnie za jego sprawą zaczyna się powoli brać w garść, jednak wtedy kontaktuje się z nią właściciel Tuckera, Jason. Swoją niedostępność tłumaczy pracą. Jest muzykiem i właśnie wrócił z trasy koncertowej po Australii. Sloan mocno polubiła psa i nie chce go oddawać, jednak dręczą ją wyrzuty sumienia, bo może mężczyzna kocha swojego pupila. Oboje zaczynają ze sobą SMS-ować, a potem prowadzić ze sobą długie rozmowy telefoniczne, a to zbliża ich do siebie. Oboje zdają sobie sprawę, że nie są sobie obojętni, jednak co się stanie, kiedy w końcu spotkają się twarzą w twarz? Czy prężnie rozwijająca się kariera muzyczna Jasona przekreśli to, co zaczęło ich łączyć, a może związek na odległość, to wcale nie taki zły pomysł?
Ta książka pochłonęła mnie jak za pstryknięciem palca. Ta słodko-gorzka opowieść o miłości chwyci was za serca, rozczuli, wywoła uśmiech na twarzy, a nawet wywoła u was łzy, zarówno te z rozbawienia, jak i smutku. Autorka ponownie opowiada historię z perspektyw obu bohaterów, więc jeszcze bardziej możemy wczuć się w ich odczucia i poczuć ich emocje.
W książce mamy wątek muzyczny. Jason staje się jednym z najpopularniejszych wykonawców, więc idealnie mamy tutaj opisane wszystkie trudy związane z popularnością, ale nie tylko. Autorka pokazała, jak to wszystko wygląda od kuchni i to dosłownie możemy, choć w małej części zobaczyć, z czym muszą się mierzyć gwiazdy, jaka jest wywierana na nich presja i jak to odbija się na nich i ich bliskich. Jestem fanką wielu zespołów i niejednokrotnie zauważałam, że management zapominał, że muzycy to również zwykli ludzie, a nie maszynki do robienia pieniędzy. Za to daję ogromnego plusa. Jednak główne skrzypce gra zupełnie inny temat. Jest nim strata bliskiej osoby i wszystko, co się z tym wiąże. Sloan cierpi na patologiczne zaburzenia w przeżywaniu żałoby i jest to stan, który pojawia się w wyniku niespodziewanej lub traumatycznej śmierci kogoś bliskiego. Główna bohaterka tkwi w tym stanie od dwóch lat, przestała dbać o siebie, bo już nie miała dla kogo. Nie chciała „pożegnać się” ze swoim ukochanym, nie chciała zrobić kroku do przodu. Wszystko, co miało jej pomóc ze stresem wywołanym przez stratę bliskiej osoby, stało się niezdrowym nawykiem. Jednak potem Sloan wpadła na Tuckera, a raczej on wpadł na nią. To było jej światełko w tunelu. Autorka zaznacza w posłowiu, że ten stan spotyka wiele osób i czasami wielu z tych ludzi nie szuka pomocy, mimo że jej potrzebują. To właśnie historia jej przyjaciółki przyczyniła się do napisania „Miłość szuka właściciela”.
Mimo dość ciężkich tematów książkę czyta się łatwo, wręcz połyka się ją w całości. Dodatkowo wszystkie rozdziały są nazwane tytułem jakieś piosenki, która pasuje do tego, co dzieje się w danym rozdziale. Czytałam ją będąc na wakacjach, ale myślę, że przy deszczowej pogodzie, pod ciepłym kocem i przy kubku gorącej czekolady czy herbaty tę książkę również będzie się idealnie czytało. Z całego serca polecam wam tę książkę.