Jedenaście opowiadań od ośmiu autorów, gdzie na fabułę spadają płatki śniegu. Zimne powietrze szczypie nosy bohaterów, a mróz tworzy obrazy na oknach. Groza w „Duchy nocy wigilijnej“ skrzypi niczym podeszwy butów, gdy ujemne temperatury zamieniają świat w białą krainę. Czasami ogrzewa serce niczym żar z kominka, a innym razem mrozi je z równą łatwością, jak robi to nocny ziąb. Tworzy to lekturę klimatyczną, która potrafi przypomnieć czym jest prawdziwa zima, nawet jeśli pogoda za oknem pragnie obraz ten wymazać z naszej pamięci.
Z siedmioma nazwiskami spotkałam się pierwszy raz.
Barszczewski okazał się autorem polsko-białoruskim, który łączył folklor z chrześcijaństwem. Pełny tytuł jego opowiadania to nie „Szlachcic Zawalnia“ a „Szlachcic Zawalnia, czyli Białoruś w fantastycznych opowiadaniach“, co dużo mówi już o samej fabule. Wszystko kręci się bowiem wokół noclegu udzielanego gościom w zamian za historie. Najlepiej te, gdzie do życia prostych chłopów wkrada się nadprzyrodzone. Sprawia to, że tekst autora ma bardzo przyjemny klimat, choć językowo jego proza mnie nie zainteresowała.
Bestużew natomiast najwyraźniej życiorys miał ciekawszy niż jego bohaterowie. To pisarz rosyjski, który został skazany na trudy Syberii, a potem karnie wcielony do armii rosyjskiej. Był jednym z adresatów „Do przyjaciół Moskali“ Mickiewicza i odgrywał ważną rolę tworzeniu romantyzmu w swoim państwie. Jego „Straszna wróżba“ to historia miłosna, gdzie uczucie ludzi jest jedynie igraszką większych sił. Opowieść ta nie potrafiła jednak wzbudzić moich uczuć.
Burrage słynął ze swojej grozy, ale bawił się też innymi gatunkami (powieściami historycznymi, literaturą dla młodzieży czy dziennikami z pierwszej wojny światowej). Jego opowieści o duchach mają w sobie coś typowego dla angielskich pisarzy podobnych jemu, ale trudno mi jednoznacznie wyjaśnić, skąd bierze się moje wrażenie. Jest w nim coś znajomego, choć nigdy jeszcze nie spotkałam się z jego twórczością i mam tego pewność. Opowiadanie „Ten, który zobaczył“ oraz „Tojak“ to historie o kobiecych duchach. Dość typowe (przynajmniej z dzisiejszej perspektywy), ale też bardzo klimatyczne. Napisane plastycznym językiem.
Jedyną kobietą w zbiorze jest Crowe. Angielska pisarka, która zaczynała od literatury dla dzieci, by stopniowo ulec mistycyzmowi do tego stopnia, że „została znaleziona w nocy naga, przekonana, że duchy uczyniły ją niewidzialną“. Sprawia to, że automatycznie wylądowała na szczycie listy najciekawszych autorek grozy, o jakich słyszałam! Jeśli natomiast chodzi o jej prozę — jest zgrabna, tworzy przyjemny klimat, a groza należy raczej do tej subtelnej. Zarówno „Opowieść przyjaciółki“ jak i „Nawiedzony zamek w Sławięcicach“ to historie o duchach, jakie nawiedzają dane miejsce. Są przewidywalne i mało oryginalne, ale można poczuć ich urok.
Jerome również dostał w zbiorze miejsce dla dwóch opowieści. W „Człowiek nauki“ zawarł opowieść o nienawiści i niestandardowych jej skutkach, a w „Duchu błękitnej komnaty“ typową historię nawiedzonego miejsca, ale w wydaniu lekkim niczym u Wilde'a. Jeśli natomiast nazwisko Jerome brzmi znajomo, to prawdopodobnie natknęliście się kiedyś na jego powieść „Trzech panów w łódce (nie licząc psa)“, która otworzyła dla niego literacką drogę z Wielkiej Brytanii do reszty świata.
Mniejszą popularnością poza granicami państwa, ale równie sporą w jego obrębie, cieszył się Capes. Żył w tych samych czasach co Jerome i był bardzo płodny, jeśli chodzi o opowiadania grozy. W zbiorze jednak znajdziemy jedynie „Pląs po podłodze“, czyli w moim odczuciu tekst najlepszy w tej zbieraninie. Mówi o tym, co kryją więzienne mury i o tym, do czego zdolni są zranieni ludzie.
A na koniec był Cowper, który swoją miłość do żeglowania (to popularyzator żeglarstwa jednoosobowego) przelał w formie opowiadania grozy „Wigilia w nawiedzonym wraku“.
Jedynie jeden autor był mi znany wcześniej.
Falknera i jego „Zaginionego stradivariusa“ nie spodziewałam się w zbiorze znaleźć. Nawet, gdy zobaczyłam jego nazwisko na obwolucie — nie pomyślałam, że wśród opowiadań znajdę powieść. Miałam przyjemność czytać ją już w przekładzie Chyrzyńskiego (Wydawnictwo IX), nie Ochaba i nie do końca przypadła mi do gustu, choć jednocześnie nie mogę odmówić jej uroku. To klasyczna historia nawiedzonego instrumentu, gdzie jawa miesza się ze snem i trudno odróżnić opętanie od szaleństwa. Angażująca i klimatyczna. Falkner to Anglik, który nie poświęcił życia pisarstwu, a wielka szkoda, bo w jego tekście drzemie potencjał!
„Duchu nocy wigilijnej“ to zbiór, który niekoniecznie przypadł mi do gustu. Opowiadania czytało się przyjemnie, ale jako całość wypadły przeciętnie. Nie było wśród nich bowiem niczego, co szczególnie zapadłoby mi w pamięć. Były... Poprawne. Po prostu. Ale to już każdy musi ocenić na własnej skórze. Większym minusem natomiast jest to, że nie każde działo się zimą. Po co tworzyć TAKI zbiór, skoro wkłada się do niego teksty, jakie nie trzymają się tematu?
przekł. Mira Czarnecka, Jerzy Łoziński, Janusz Ochab, Ewa Skórska, Tomasz Bieroń
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
Uwaga!
J. Barszczewski
Wychwalanie bicia dzieci rózgą, próba uderzenia kobiety, słowo „karzeł“ (ale w prozie XIX wiecznego autora).
A. Bestużew
Okrucieństwo wobec zwierząt, próba uderzenia kobiety, zbrodnia.
B. Capes
Przemoc, tortury.