Andrzeja Pilipiuka cenię za wyobraźnię, zwariowane pomysły i humor, często bardzo absurdalny,
którego świetnym przykładem są Kroniki Jakuba Wędrowycza czy Wampir z M-3.
Norweski dziennik jest jednak odmienną książką, to powieść przygodowa z odrobiną fantastyki.
Imię i nazwisko: Paweł Koćko.
Wiek: 16 lat.
Miejsce zamieszkania: Dom dziecka.
Anomalie: kocie oczy, doskonały węch, błyskawiczne gojenie się wszelkich skaleczeń.
Rok 1984. Cztery lata temu Paweł Koćko na skutek uderzenia w głowę stracił pamięć i od tamtej pory cierpi na amnezję pourazową. Ranny chłopak został odnaleziony przez przypadkowych ludzi i umieszczony
w Domu dziecka. Nie jest w stanie przypomnieć sobie, skąd pochodzi czy też kim byli jego rodzicie,
od czasu do czasu jedynie nasuwają mu się na myśl mało istotne strzępy przeszłości.
Właśnie ukończył pierwszą klasę liceum i nie spodziewał się, że w trakcie wakacji cokolwiek będzie
w stanie go zaskoczyć. Tymczasem już w dniu rozdania świadectw zostaje zmuszony przez nieznanych sobie ludzi do opuszczenia kraju, podobno dla własnego bezpieczeństwa. Nie wie, komu może zaufać, niczego nie jest pewien, jednak udaje mu się bezpiecznie dotrzeć do celu, jakim jest stary,
zrujnowany dom za kołem podbiegunowym w Norwegii.
Od tej pory Paweł będzie chciał dowiedzieć się o sobie jak najwięcej. Najpierw jednak musi
zająć się swym nowym domem, który wymaga solidnej renowacji. Pomoże mu w tym sprowadzony przez "opiekuna" Pawła kolega ze szkoły, Maciek Wędrowycz. Tak, tak, to wnuk samego Jakuba Wędrowycza. Razem przeżyją wiele przygód, a przez karty książki przewiną się białe konie, księżniczka, hrabia, szpiedzy, dwa urocze psy i nie tylko...
Nawet nie zauważyłam, kiedy skończyłam czytać Norweski dziennik, lektura zdecydowanie
należała do wielce przyjemnych. Akcja płynie spokojnie, by po chwili wciągnąć nas w wir wydarzeń.
Nie wiem dokładnie, na czym polega urok tej książki, ale nieco brakuje mi powieści właśnie takich, jak ta. Czytając o malowniczej, przepięknej Norwegii, aż chciałoby się na własne oczy zobaczyć ten kraj
i słynne fiordy.
Kolejnym atutem Norweskiego dziennika są kreacje bohaterów. Polubiłam bystrego, inteligentnego,
ale i dosyć ekscentrycznego Pawła. Wraz z Maćkiem, jego ukraińską krwią i dziką duszą tworzą niezwykle zgrany i nieprzewidywalny duet, z którym lepiej nie zadzierać, bo a nuż siekiery pójdą w ruch...
Z pewnością nie można odmówić im pomysłowości, bogatej wyobraźni oraz specyficznego poczucia humoru.
Do Norweskiego Dziennika z pewnością jeszcze powrócę, chciałabym również przeczytać tę książkę za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat i porównać wtedy swoje odczucia z teraźniejszymi- jestem dziwnie spokojna, iż ta powieść oczarowałaby mnie tak samo.
Na koniec przytoczę cytat, który szczególnie zapadł mi w pamięć:
To, że się bałeś, nie umniejsza twoich zasług,
ale wręcz przeciwnie, zwiększa ich wartość.
To nie sztuka, gdy ktoś odważny dokonuje wielkiego czynu,
ale gdy ktoś przezwycięża sam siebie...