Luke Eliis jest ponadprzeciętnie inteligentnym dwunastolatkiem. Ale ludzie, którzy porwali go z jego z własnego domu pod osłoną nocy, są zainteresowani czymś kompletnie innym niż jego geniuszem. Gdy tylko budzi się w pokoju łudząco podobnym do jego własnego, od razu wyczuwa, że coś jest nie w porządku. Okazuje się, że trafił do tajemniczego Instytutu, gdzie nie jest jedynym przetrzymywanym dzieciakiem. Takich jak on- posiadających moc telepatii albo telekinezy jest całe mnóstwo. Nieletni więźniowie codziennie poddawani są badaniom oraz testom mającym wzmocnić ich nadnaturalne umiejętności. Każde nieposłuszeństwo jest surowo karane. A gdy tylko uzyskują zadowalający poziom, trafią do Tylnej Połowy o której nic nie wiadomo, ponieważ jeszcze nikt stamtąd nie wrócił. Gdy po kolei znikają koledzy Luke'a, chłopak również zdaje sobie sprawę, że wkrótce i on dostanie bilet w jedną stronę. Desperacko zaczyna obmyślać plan ucieczki. Ale czy nawet takiemu geniuszowi uda się uciec z jednego z najbardziej pilnie strzeżonych obiektów?
Kim jest Stephen King chyba nikomu nie muszę tłumaczyć. Autor pomimo słusznego wieku, nie spoczywa na laurach i wciąż wydaje nowe powieści. Jego współczesna twórczość ma swoje wzloty i upadki. W takim razie po której stronie plasuje się "Instytut"? Chociaż w tej najnowszej historii zabrakło nieco charakterystycznego dla Kinga stylu i nie jest to klasyczny straszak w jego wykonaniu, to zdecydowanie mogę ją uznać do kategorii tych lepszych, mimo, że nie ustrzegła się ona od wad. Tym razem autor pokazuje nam, że zło, którego powinniśmy się obawiać to nie tylko clowny, złowieszcze istoty czy nadnaturalne moce. Bowiem największe zło drzemie w nas, ludziach. Pracownicy Instytutu bez skrupułów poddają swoich więźniów bolesnym testom oraz badaniom. Nie obchodzą ich kompletnie emocje oraz zdanie tych dzieci, dla nich są wyłącznie królikami doświadczalnymi. Za każdy przejaw buntu stosują surowe kary, zaś za poprawne zachowanie nagradzają, chcąc tym samym zaniechać jakichkolwiek prób buntu. W imię "wyższego dobra" chcą wyłącznie zużyć na maksa ich umiejętności, by później porzucić ich niczym nic niewarte śmieci. Tym samym nasuwa się refleksja: co jest więcej warte:, jedno życie czy milionów? Czy możemy kosztem kilkunastu osób w imię ratowania całego świata? Czy ktoś z nas ma w ogóle prawo by podejmować się takiego wyboru? Właśnie tu, w Instytucie zacierają się linie między tym co słuszne a co konieczne.
"Instytut" to całkiem solidne tomiszcze i jak na Kinga przystało, musiał on polać trochę wody i maksymalnie wypróbować cierpliwość czytelnika, czego efektem jest niestety nierównomiernie rozłożone tempo akcji. Powieść zaczyna się naprawdę leniwie, gdzie przez prawie siedemdziesiąt stron poznajemy innego bohatera tej historii- Tima Jamiesona. Mężczyzna przez nie do końca przemyślaną akcję z użyciem broni, traci pracę. W poszukiwaniu nowej, postanawia się udać do Nowego Jorku, a my jako czytelnicy wraz z nim wyruszamy w bardzo mozolną podróż, by w efekcie wylądować w małym miasteczku DuPray. Chciałabym was zapewnić, że jak już tylko przebrnięcie przez ten mozolny początek to potem już jest tylko lepiej, ale niestety byłoby to małe oszustwo z mojej stront. Po lekkim dopalaczu, jaki dostaje akcja w momencie, gdy stery przejmuje Luke, w okolicy środka fabuła znów osiada na mieliźnie, by ponownie przyspieszyć dopiero w finale. Wydaje mi się jednak, że fani twórczości pana Kinga zdążyli się już przyzwyczaić do tego, że autor często raczy czytelników przydługimi opisami, bardzo bogatymi w szczegóły. W tym przypadku mu to wybaczyłam i nie zniechęcając się, dałam się porwać tej historii.
Obiektywnie mówiąc, "Instytut" nie jest niczym nowatorskim. Tajne, rządowe placówki, przeprowadzające nielegalne badania, ludzie obdarzeni paranormalnymi umiejętnościami czy grupa dzieci rzuconych w sam środek niebezpiecznych wydarzeń z którymi muszą się uporać na własną rękę- to wszystko już było. Ale Kingowi po raz kolejny udało się to wymieszać w taki sposób, żeby nie tylko dostarczyć czytelnikowi dłuższej rozrywki, ale również nakłonić do odrobiny refleksji.