Jest to książka na swój sposób wybitna, ponieważ jest sztuką napisać ponad 340 stron o niczym. Przez większość czasu nie dzieje się w niej w ogóle nic, a kiedy w końcu, po ponad 250 stronach, zawiązuje się jakaś słabiutka akcja, to i tak nie dotyczy ona tego, co nam szumnie zapowiadano w blurbie. Poczytajmy: "Adela zaczyna rozumieć, że nadszedł czas zmierzyć się z przeszłością i wyjawić skrywaną przez pokolenia rodzinną tajemnicę. Czy opowie, co zdarzyło się we dworze, którego atmosferę tak bardzo pragnie odtworzyć?" Nie, kochani, nie opowie, to znaczy może opowie, ale w tomie trzecim. W tym nie dowiemy się niczego o uch, ach, strrrrasznej rodzinnej tajemnicy.
Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że autorka miała pomysł na historyjkę, która porządnie napisana starczyłaby na jedną przyzwoitą książkę. Wydawcy, nie tylko literatury kobiecej, wolą jednak serie, trylogie, tetralogie, ciągi przygód tych samych bohaterów, zapewniające wielokrotność zysku, więc pani Kordel ochoczo wzięła się do rozcieńczania książkowej materii wodolejstwem.
Praktycznie całość z tych 340 stron drugiego tomu wypełnia niemiłosierne ględzenie. Mnie to przypomina streszczenia odcinków tasiemcowych seriali, wiecie : "Jasio rozmawia z Kasią o Iwonie. Elżbieta zwierza się Julii z podejrzeń co do Marka. Wojtek kłóci się z Rafałem". Bohaterowie prowadząc rozmowę monologują, gubią się w dygresjach, opowiadają nieśmieszne lub nieciekawe anegdotki, przerzucają się pseudodowcipnymi uwagami albo informują rozmówcę o rzeczach, o których tenże doskonale wie (i czasem sam o tym przypomina, by jeszcze wydłużyć rozmowę). Prośba o filiżankę kawy to pretekst to dialogu na trzy strony. Przykładowo: bohaterka, która prowadzi antykwariat, zostaje poproszona o wycenę księgozbioru dziadka dawnego szkolnego kolegi, bo starszy pan sprzedaje mieszkanie i przenosi się do domu opieki. Jak myślicie, ile rozdziałów zajmie ten epizod, w dodatku bez związku z fabułą (o ile można uznać, że w książce w ogóle jest jakaś fabuła)? Najpierw bohaterka w jednym rozdzialiku zapowiada swojemu amantowi spotkanie z kolegą, co jest okazją do niemrawej sceny zazdrości; w drugim spotka się z kolegą, który ma dla niej propozycję związaną z pracą, ale nie dowiadujemy się jaką, o nie!; po czym w trzecim bohaterka ponownie rozmawia ze swoim amantem, i tu dopiero wyjaśnia się, o co chodzi. Plus czwarty rozdział, gdy jedzie dokonać tej wyceny. Tak, kochani, produkuje się nibyliteraturę.
Wszyscy bohaterowie, od babci do nastolatki, mówią takim samym, sztucznym i egzaltowanym językiem. Takim samym językiem mówią także rodzice i dziadek Adeli w scenach z jej młodości (swoją drogą, kiedy toczy się akcja? Bo jeśli Adela i jej siostra zdążyły być przedwojennymi "panienkami", to pod koniec XX wieku miałyby już lekko licząc koło osiemdziesiątki). Na określenie rzeczy wyjątkowych, nadzwyczajnych, szczególnych, autorka i jej bohaterowie mają tylko jedno słowo - "niesamowity/a" lub "niesamowicie". Po piątym użyciu tegoż na pierwszych dwudziestu stronach przestałam liczyć, czując, że za chwilę mnie szlag trafi.
Podsumowując: na początku zjawia się siostra uważana za zmarłą, co oznacza, że z szaf wypadnie parę rodzinnych szkieletów. Na końcu babcia Adela z westchnieniem stwierdza, że będzie musiała zebrać rodzinę i wyznać im prawdę. A teraz lećcie kupić trzeci tom tego badziewia.
Jeśli po pierwszej odsłonie jesteście ciekawi, co ukrywa ta rodzina, darujcie sobie drugi tom i przeczytajcie trzeci. Może w końcu coś się wyjaśni, a naprawdę niczego nie stracicie poza trzema setkami stron bezsensownej gadaniny.