Książka z licznej rodziny opowieści o sławnych ludziach posiadających tajemną wiedzę, ewentualnie należących do tajemniczego stowarzyszenia, którzy zakodowali jakieś wstrząsające tajemnice w swych dziełach. Tym razem trafiło na Michała Anioła. Oczywiście, przy ocenie powieści wziąć należy pod uwagę, że wyszła w 1988 r., wiele lat przed tym, jak Dan Brown rozpętał modę na przedstawianie Kościoła katolickiego jako zbrodniczej organizacji ukrywającej liczne szkielety czy nawet całe trupy w swych przepastnych, odwiecznych szafach, a wybitnych artystów jako wytrawnych szyfrantów.
Rzecz dzieje się za pontyfikatu Jana Pawła II, który jednak w książce się nie pojawia - gra toczy się pomiędzy dostojnikami kurii. Remont i renowacja Kaplicy Sykstyńskiej (fakt autentyczny) doprowadza do odkrycia na jej sklepieniu szeregu liter, co wzbudza wśród watykańskich dostojników niepokój i domysły. Michał Anioł znany był z buntowniczej postawy wobec papiestwa i prawdopodobnie także samej religii, ze swym zleceniodawcą Juliuszem II kłócił się o każdy szczegół, wobec czego należy jak najszybciej zbadać, co oznacza pozostawiony przez niego przekaz, zanim sprawa stanie się znana opinii publicznej. Prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kardynał Jellinek, zaczyna śledztwo, które doprowadzi go do bulwersującego odkrycia: artysta wypisał na sklepieniu odniesienie do średniowiecznego kabalisty, który podważył jeden z głównych dogmatów chrześcijańskiej wiary. Jednocześnie ktoś najwyraźniej knuje intrygę przeciw prefektowi, ponieważ odkrycie, jakiego dokonał, może mieć związek z nagłą śmiercią papieża Jana Pawła I.
Autor całkiem nieźle oddaje duszną atmosferę watykańskiej kurii, zwalczających się koterii i wzajemnego podgryzania, przy jednoczesnym podtrzymywaniu pozorów "braterskiej miłości". Obrady speckomisji do spraw napisów są po prostu rozkosznie opisane - panowie swarzą się o jakieś duperele, nikt nie chce się wychylać i w sumie to chodzi o to, by się nie narobić, zachować twarz i szybko ukręcić łeb sprawie. Naprawdę, świetnie oddany kawałek życia, ileż znamy takich komisji, niekoniecznie kościelnych...
Z drugiej strony, wiele rzeczy jednak mi zgrzyta. Kompetentni ponoć w sprawach sztuki, inskrypcji i nawet semiotyki specjaliści tworzący komisję biją pianę wysuwając różne przypuszczenia, a przewodzący im kardynał musi mieć dopiero sen proroczy (sic!), by wpadło mu do głowy, że tajemnicze literki można by na przykład poprzestawiać. W archiwach leży o-jaki-straszny dokument zawierający rujnującą dla Kościoła tajemnicę i... naprawdę nikomu przez wieki nie przyszło do głowy, żeby cichcem wrzucić go do kominka? (Nie, żebym była zwolenniczką niszczenia czegokolwiek, ale skoro jesteś w stanie kogoś otruć, żeby się nie wygadał, to spalenie papierka nie powinno ci sprawić trudności, prawda? W watykańskich komnatach zimą bywa zimno...) No i przede wszystkim - czy naprawdę gmach matki naszej Kościoła zadrżałby w posadach, bo jakiś średniowieczny Żyd heretyk napisał, że coś z jego nauczania jest nieprawdą, nawet jeśli to jedna z podstaw wiary? Histeria dostojników watykańskich związana z pismami jakiegoś trzynastowiecznego kabalisty wydaje mi się najbardziej bezsensownym z opisanych wątków. Nie takie rzeczy różni poganie, innowiercy i ateusze wypisywali. Bardziej potencjalnie kompromitujące są nowsze sprawy, które odkrywa bohater, ale one z samym Michałem Aniołem nie mają nic wspólnego.
Na koniec - nie chcę za bardzo spojlować, więc imienia nie zdradzę, ale ów kabalista jest postacią historyczną, przytoczona przez Vandenberga księga rzeczywiście istnieje, choć nie wiem, czy zawiera jakieś obrazoburcze z chrześcijańskiego punktu widzenia treści, a co ciekawe, jednym z pierwszych badaczy piszących o tym panu był dziewiętnastowieczny Niemiec o nazwisku... Jellinek. Taki wewnętrzny żarcik autora.
I jeszcze kamyczek do ogródka tłumaczki - książka opatrzona jest na końcu słowniczkiem łacińskich i włoskich wyrażeń, którymi upstrzony jest tekst, co w sumie jest niezłym pomysłem, ale pod warunkiem, że jest zrobione porządnie. Papabiles to nie są "dostojnicy kościelni", tylko dostojnicy mający szansę na zostanie papieżem; Christus factus est nie znaczy "Chrystus sprawił" - to pierwsze słowa wyrażenia "Chrystus stał się posłuszny aż do śmierci", początek pieśni liturgicznej na Wielki Tydzień, a Triduum sacrum to Triduum Paschalne, a nie "święty czas trzech dni". Jak się tłumaczy książkę o Kościele, to wypadałoby się dokształcić, nawet jak się samemu do kościoła żadnego nie chodzi.