Kolejna komedia kryminalna Małgosi Starosty za mną. Uch, co to była za historia - nietuzinkowa, zabawna, ekscytująca i... bardzo pomysłowa. Do tego interpretacja lektora bardzo przypadła mi do gustu i w mojej ocenie audiobook wypadł jeszcze lepiej niż samodzielna lektura. Co ciekawe powieść ma już kontynuację, z czego jestem ogromnie zadowolona.
Bardzo lubię książki Małgosi. Autorka idealnie dopasowuje swoich bohaterów do powieściowej fabuły. Rozpoczynając lekturę przekraczamy drzwi prosektorium, gdzie odbywają się sekcje zwłok przeprowadzane między innymi przez przystojnego anatomopatologa Jeremiego Organka. Specjalista właśnie odbywa dyżur za kolegę, kiedy z jego stołu znikają zwłoki kobiety, a w ich miejsce pojawia się ciało mężczyzny. Szef nie dowierza Organkowi, wątpi w jego zapewnienia i w konsekwencji kieruje go na urlop swoją decyzję tłumacząc stresem i przepracowaniem. Tymczasem mężczyzna nie zamierza biernie spędzać czasu i postanawia wyjaśnić zagadkę zniknięcia zwłok. Do Jeremiego dołącza Linda Miller - młoda rudowłosa blogerka, wolny strzelec, która zamierzała jedynie przeprowadzić wywiad, a w rezultacie staje się partnerką Organka w odkrywaniu kolejnych fragmentów skomplikowanej układanki. Mamy więc kryminalną zagadkę z nie jednym, ale dwoma trupami w tle, niemałe zamieszanie, kilka naprawdę wiarygodnych poszlak, intrygujące zwroty akcji oraz wyjątkowo sprytny i błyskotliwy duet wyprzedzający policję - komisarzy Bączka i Wilczyńskiego, o krok. Robi się niebezpiecznie, poważnie, tajemniczo i... śmiesznie zarazem. Pojawiają się wątki historyczne, sekrety sięgające czasów II wojny światowej i niespodziewane koligacje rodzinne.
Uwielbiam dystans i humor autorki. Małgorzata Starosta ma rzadką umiejętność łączenia pozornie niezwiązanych ze sobą wątków w niezwykle ciekawy i zaskakujący sposób. Jej pomysłowość jest godna podziwu. I choć w przypadku tej powieści przyznała się, że to przede wszystkim czytelnicy dostarczyli jej pomysłów na tę historię, to muszę przyznać, że całość wypadła rewelacyjnie.
Wplecenie do fabuły wątków opartych na prawdziwych wydarzeniach, co jest dość osobliwe w przypadku komedii kryminalnych, uczyniło tę opowieść jeszcze ciekawszą i bardziej wartościową. Mamy zatem opuszczony pałac w Mokrzeszowie na Dolnym Śląsku, który w XIX w. pełnił rolę szpitala Zakonu Kawalerów Maltańskich. Tuż przed II wojną światową znajdował się tu Dom Matek powiązany z niemiecką organizacją Lebensborn, czyli źródło życia, która funkcjonowała w strukturach SS i była odpowiedzialna za germanizację dzieci oraz "odnowienie krwi niemieckiej” i „hodowli nordyckiej rasy nadludzi".
Barwne grono bohaterów o nieprzeciętnych osobowościach i humor sytuacyjny sprawiają, że opowieść jest zabawna i bardzo przyjemna w odbiorze. Autorka dobrze sobie poradziła z połączeniem płaszczyzny teraźniejszej z tragicznymi wydarzeniami historycznymi, choć muszę przyznać, że pierwszy fragment wspomnień trochę mnie wybił z rytmu słuchania. Pojawia się nagle, znienacka, bez żadnego wprowadzenia. Początkowo nie mogłam wymyślić, po co w ogóle znalazł się tu wątek wojenny, nazistowski. A jednak ostatecznie spodobało mi się to nietypowe połączenie ponieważ ubogaciło fabułę.
Bardzo doceniam podejście autorki do wulgaryzmów i potocznego "rzucania mięsem". Jakże mi się podobały te kwieciste określenia Lindy, to jej cudowne i niespotykane besztanie słowami, które mogłoby zamknąć buzię niejednemu prostakowi. Zamiast ordynarnych przekleństw, których niestety spotyka się coraz więcej w literaturze mamy wyjątkowo ciekawe i oryginalne zestawienia wyrazów, które fantastycznie zastępują popularne obelgi i wyzwiska. "O Holandia" na stałe wejdzie do mojego słownika, tak mi przypadło do gustu.
Już nie mogę się doczekać kolejnego spotkania z parą sympatycznych bohaterów - poukładanym i metodycznym Jeremim Organkiem oraz przebojową i rezolutną Lindą Miller w powieści "Komu zginął trup?". Rozwiązywanie zagadek kryminalnych z tą parą bohaterów to sama przyjemność.